#7 Would you like to...
* Nico *
Dopłynęliśmy do brzegu około godziny piętnastej.
Ze względu na to, że było lato, mieliśmy jeszcze dużo czasu na poszukiwania jaskini, którą widziałem w swoim śnie. Od teraz, mieliśmy dokładnie siedem dni na odnalezienie lekarstwa dla Annabeth. Niby to dużo, ale trzeba jeszcze liczyć czas powrotny, a wyjdzie to, przy sprzyjających warunkach - trzy dni. Lecz to wszystko zależy od nastroju Percy'ego. A skoro już do niego wracamy... znów się wydurniał.
Właśnie przycumowaliśmy do brzegu, a Percy stwarzał większe fale, aby utrudnić mi zejście na ziemię. Stałem na sterburcie i czekałem, aż Percy skończy zabawę. Patrzyłem na niego z góry w zniecierpliwieniu, ale też z uniesionymi kącikami ust. Pomimo swojej głupoty, był naprawdę słodki, a co najważniejsze, szczęśliwy.
W końcu uspokoił się i pomógł mi zejść. Dalej wyruszyliśmy na północ w stronę głównego placu. Otaczały nas mniejsze i większe uliczki w których można było dostrzec kilku dresów. Raczej nie byli nami zainteresowani, ale i tak trzymałem rękę blisko głowicy miecza. Percy nie miał takiego problemu, ponieważ jego miecz-długopis znajdował się w przedniej kieszeni spodni.
- Jak się czujesz? - wyrwał mnie z zamyślenia Percy
Lekko drgnąłem na dźwięk jego głosu, ale prawie natychmiast się uspokoiłem.
- Dobrze, tylko sobie rozmyślałem - odpowiedziałem bez większego zapału
Percy najwidoczniej wyczuł mój brak entuzjazmu i złapał mnie za rękę. Poczułem miłe mrowienie, które zawsze towarzyszyło mi przy dotyku z Percy'm. Uniosłem głowę i popatrzyłem w oczy Percy'ego. Jak zwykle tryskała z nich energia i zadowolenie. No, prawie zawsze.
- A o czym myślałeś? - dopytywał się Percy
Uniosłem oczy ku górze, ale odpowiedziałem.
- O mieczach - odpowiedziałem wymijająco
Percy popatrzył na mnie ze zdziwieniem i zmarszczył brwi.
- Jak to o mieczach? - dopytywał się dalej
Nie mając większego wyboru, wyjaśniłem dokładnie o co mi chodziło. Uśmiałem się trochę przy tym zresztą tak jak Percy. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nie warto zawracać sobie głowy takimi sprawami.
Wkrótce doszliśmy do głównej części miasta. Było tam sporo ludzi, którzy chodzili nie zważając na innych. Widziałem też dwójkę szwendających się dzieci bez opieki rodziców, co mnie lekko zszokowało. Przecież nie było to aż tak małe miasto, żeby puszczać dzieci bez opieki. Ale trudno. Ja miałem to ,,szczęście", że urodziłem się w czasach wojny, więc moi rodzice nie mieli takiego problemu.
Odruchowo puściłem rękę Percy'ego i poszedłem wgłąb tłumu. Wcześniej już ustaliłem z Percy'm, że rozdzielimy się i pójdziemy w dwie różne strony, aby poszukiwania poszły szybciej, lecz teraz miałem co do tego wątpliwości. Bez Percy'ego czułem się mniej pewnie, ale wiedziałem, że sobie poradzę. Przecież władać mieczem to ja umiem jak mało kto.
Ruszyłem w stronę pierwszej lepszej uliczki. Było tam ciemno, ale mój wzrok prawie że od razu , przyzwyczaił się do ciemności. Czułem się tam o wiele lepiej i o dziwo, bezpieczniej niż na zatłoczonym placu. Poszedłem jeszcze dalej wzdłuż uliczki, kiedy nagle, usłyszałem czyiś głos za sobą. Myślałem, że to Percy mnie znalazł, więc nie zmartwiłem się zbytnio. Udawałem, że go nie słyszę i szedłem dalej.
Gdy dotarłem do ślepego zaułka, zawołałem przez ramię :
- Percy, to nie jest śmieszne!
Nie usłyszałem żadnego śmiechu z jego strony, co mnie zdziwiło.
- Chyba mnie z kimś pomyliłeś - odparł oschły głos
Wzdrygnąłem się na ten dźwięk. Doskonale wiedziałem kto to jest.
- Co tutaj robisz? - spytałem i pozostałem w miejscu
Przybliżył się do mnie. Zachowałem spokój. Przecież wiedziałem, że nic mi nie zrobi. Nie skrzywdziłby własnego syna.
- A co, nie możne już pomóc własnemu dziecku? - zapytał z udawanym sarkazmem
Pokręciłem głową z niedowierzaniem i obróciłem się. Ujrzałem Hadesa w jego zwykłym stroju i szyderczym uśmiechem na twarzy.
- Nie, nie można - odparłem i popatrzyłem w jego oczy
Widziałem w nich błysk zadowolenia, ale szybko zastąpiło je zimne jak lód spojrzenie.
Muszę jednak przyznać, że mój stosunek do niego, trochę się zmienił od naszej ostatniej rozmowy w kaplicy.
- No cóż, ale ja jestem bogiem i wszystko mogę - powiedział bez większego entuzjazmu.
Uśmiechnąłem się lekko na jego tok myślenia.
- Ale wracając do powodu dla którego tu przybyłem... - ciągnął - Chcę pomóc tobie i Jackson'owi w poszukiwaniu lekarstwa dla Annabeth. Otóż, strzegą go dwie boginie, Demeter i Atena. Nie mam pojęcia co one wymyśliły, a i jeszcze ten dzieciak... Octawian, Pamiętasz jak kilka dni temu, Jason zadzwonił przy iryfon i opowiedział wam o jego dziwnym zachowaniu? - spytał, a kiedy przytaknąłem, mówił dalej - To on chyba współpracuje z tymi boginiami - dokończył
Słuchałem go z zainteresowaniem. Tylko jednego w tym wszystkim nie rozumiałem.
- Czemu tak bardzo chcesz pomóc mi i Percy'emu? - zapytałem
Hades popatrzył na mnie jak na idiotę i zrobił klasycznego facepalma.
- Czy ty mnie w ogóle słuchałeś? - spytał poddenerwowany
Mimo wszystko uśmiechnąłem się, a mój ojciec zrobił to samo.
- Dobra, zrozumiałem. A teraz idę po Percy'ego - powiedziałem i pobiegłem w stronę głównego placu.
Hades jeszcze podczas biegu zmierzwił mi włosy i zaśmiał się. Fajnie jest mieć ojca - pomyślałem.
Rozglądnąłem się na boki. Po lewej stronie widniał zegar, więc przy okazji mogłem sprawdzić godzinę. Była dopiero piętnasta trzydzieści, a z Percy'm umówiłem się o szesnastej. Więc albo będę czekał, albo go poszukam.
Nie chciało mi się siedzieć bezczynnie, ale nie było lepszego rozwiązania. Gdybym spróbował go znaleźć, pewnie bym go minął i spotkalibyśmy się o siedemnastej.
Percy, na szczęście się nie spóźnił. Od razu wypatrzyłem go w tłumie i pomachałem do niego. Ten mnie zauważył, uśmiechnął się szeroko - jak to ma w zwyczaju i podszedł do mnie. Wstałem z ławki i złapałem Percy'ego za rękę. Staliśmy teraz na uboczu uśmiechnięci do siebie nawzajem. Szybko odciągnąłem go pod jakiś mały kościółek. Nie chciałem aby ktoś nas podsłuchał. Dopiero po dokładnym rozglądnięciu się, przemówiłem;
- Mam nowe wiadomości
Percy popatrzył na mnie ciekawsko, a ja opowiedziałem mu wszystko co przekazał mi Hades.
Słuchał uważnie i kilka razy kiwnął głową, na znak, że zrozumiał o co mi chodzi.
- A co teraz zrobimy? - zapytał pod koniec
W sumie sam nie wiedziałem. Nie uzgodniłem tego ze swoim ojcem.
- Nie mam pojęcia - odparłem zgodnie z prawdą
Jednak nie musieliśmy długo zastanawiać się nad odpowiedzią.
* Percy *
Nagle drzwi od kościółka otworzyły się.
Wymieniłem z Nickiem szybkie spojrzenie i wszedłem równie szybko do środka budynku. Spodziewałem się ujrzeć tam, kilku modlących się ludzi, ale zamiast tego zastałem pustkę. Było tam ciemno i powiewało stęchlizną.
- Nie podoba mi się tutaj - stwierdziłem i przy tym wykrzywiłem twarz na zapach ów stęchlizny
- Mi też nie - zgodził się za mną Nico i popchnął mnie lekko do przodu - Ruszaj się! Trzeba to sprawdzić
Klepnął mnie jeszcze w plecy, a po tym ruszyłem do środka kościółka. Stawiałem kroki powoli i ostrożnie, aby nie wdepnąć w jakąś czarną, podejrzaną ciecz. Nico robił dokładnie to samo. W dość krótkim czasie dotarliśmy do środka sali. Dopiero wtedy rozglądnąłem się dokładniej po otoczeniu.
Było tam kilka starych ławek i równie im starych obrazów. Ściany, tak jak i cały kościół , wykonany był z ciemnego, dębowego drewna. Spojrzałem w górę. Nad nami wisiał ogromny żyrandol. Oczywiście, na świeczki. Zaniepokoiłem się tym faktem, ale nic nie powiedziałem.
Zerknąłem z ukosa na Nica. Po raz pierwszy, zobaczyłem w jego oczach niepewność. Podczas misji, zazwyczaj pozostawał niewzruszony.
- Jak myślisz, co to za miejsce? - spytałem Nica, wyrywając go przy tym z zamyślenia
- Kiedyś, Hades, specjalnie sprowadził mnie do świątyni z pomocą ducha. Być może, to kolejny sposób aby nas do niego przyprowadzić - odparł, wpatrzony w jeden punkt.
Spojrzałem w tamtym kierunku co Nico, ale nie dostrzegłem tam nic nadzwyczajnego. Patrzyłem teraz na na zwykły obraz jakieś kobiety. Jednak Nico, widział w niej chyba coś niesamowitego.
- Coś jest nie tak z tym obrazem? - spytałem niepewnie
Nico powoli odwrócił głowę w moim kierunku i spojrzał na mnie zeszklonymi oczami.
- Nic tylko... tak kobieta przypomina moją matkę - odpowiedział i z powrotem zaczął przyglądać się obrazowi.
Zamarłem. Kobieta może była troszkę podobna do Nica, ale nie było to rodzinne podobieństwo. Jednak, przybliżyłem się do ów obrazu. Im bliżej do niego podchodziłem, tym większy niepokój czułem. Światła było coraz mniej. Buty miałem już lekko mokre od tego smaru, kiedy podszedłem pod sam obraz. Przyjrzałem mu się badawczo. Coś w nim było nie tak... ale nie miałem pojęcia co. Wyciągnąłem do niego rękę i dopiero wtedy, zorientowałem się o co chodzi.
- Uważaj! - krzyknąłem do Nica
Ale było już za późno.
Połowa sali stanęła w płomieniach. Usłyszałem krótki krzyk Nica, ale sam też byłem bezbronny. A przynajmniej tak myślałem. Szybko pomyślałem się o wodzie i dzięki Bogu ( dosłownie ) w sarkofagu znajdowała się woda święcona. Woda wywarła nacisk na drzwiczki i powędrowała w moją stronę, gasząc wszystko na swojej drodze. Przy tym ratując Nica, który był już blisko płomieni. Jednak ja nie miałem tyle szczęścia.
Byłem oparzony na całym ciele. Wszystko mnie piekło i powoli zaczynało mi brakować powietrza. Ale, najważniejszy był Nico. Mój ratunek przypłynął do mnie w parę sekund. Poczułem odprężające zimno i rozluźniłem się trochę.
Podbiegłem do Nica i złapałem go w pasie, aby utworzyć bąbel powietrza i uchronić nas przed płomieniami. Później poszło gładko, bo udało nam się ugasić większość płomieni. Już chcieliśmy wyjść i udawać, że nic się nie stało, kiedy usłyszeliśmy znajomy głos.
- Gdzie idziecie, przyjaciele ? - ostatnie słowo, aż ociekało sarkazmem
Powoli obróciłem się a Nico wraz ze mną. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Przede mną stał Leo, we własnej postaci. Stałem jak wryty i patrzyłem na niego tępymi oczami. Na szczęście, Nico przejął inicjatywę.
- Co tu robisz? - spytał oschle Nico
Leo parsknął śmiechem, ale po chwili się uspokoił i odpowiedział :
- Mógłbym was spytać o to samo
Widać było, że Nico zaczynał się lekko denerwować, ale na razie, udawało mu się utrzymywać nerwy na wodzy.
- Odpowiadaj Valdez - przyłączyłem się do rozmowy i zrobiłem dwa kroki w przód
Leo zaśmiał się tylko. Już naprawdę zaczynał mnie wkurzać.
- Ja? Przecież tylko sobie tutaj stoję - odpowiedział wymijająco
Tym razem Nico nie wytrzymał i wysunąwszy miecz, podszedł do Leona.
- Gadaj, co naprawdę tu robisz - Nico przyłożył mu miecz do gardła
Leo zachował zimną krew i tylko lekko uniosły mu się kąciki ust.
- Mówiłem, stoję. W przeciwieństwie do was
Po tych słowach, straciłem przytomność.
* Nico *
Na szczęście, mam niezły refleks.
Teleportowałem się cieniem na zewnątrz i tylko patrzyłem jak budynek zwala się na Leo i ... Percy'ego! Byłem tak zajęty Leonem, że zapomniałem o swoim chłopaku. Szybko podbiegłem do ruin kościoła i zacząłem szukać Percy'ego. Łzy zaczęły napływać mi do oczu wraz z przedłużającym się czasem poszukiwań. Słyszałem jak ktoś wzywa straż pożarną i karetkę. Jednak nie zaprzestałem szukania, aż nie znalazłem Go.
Leżał półżywy, nadal przygnieciony przez połamane deski. Rozpłakałem się na jego widok i odrzuciłem ostatnie pozostałości kościółka z jego ciała. Ledwo się poruszył, ale to był znak, że przynajmniej żyję. Po kryjomu wyjąłem ambrozję z kieszeni kurtki i włożyłem mu ją do ust. Zaczął oddychać równomiernie, ale nadal w każdej chwili mógł umrzeć. Nie wyczuwałem przy nim śmierci, lecz nigdy nic nie wiadomo.
Delikatnie podniosłem jego głowę i nieśmiało go pocałowałem. Nieważne było to, że wszyscy się na nas patrzyli. Ważne było, aby Percy chociaż przez chwilę poczuł się lepiej.
Po być może ostatnim pocałunku, przyjechała karetka. Kazali mi się odsunąć od Percy'ego, co ja posłusznie uczyniłem. Po dłuższej rozmowie z ratownikami, pozwolili mi pojechać z nimi do szpitala. Cały czas trzymałem Percy'ego za rękę i modliłem się w duchu, aby wszystko dobrze się skończyło.
Dojechaliśmy do szpitala w około dziesięć minut. Podłączyli Percy'ego do jakiś urządzeń i monitorowali jego stan zdrowia. Mówili mi, że wszystko będzie dobrze i na pewno Percy wyzdrowieje.
W czasie drogi do szpitala, pomyślałem również o Leonie. Co mu się do jasnej cholery stało?! Zawsze go lubiłem i nawet nie przeszłoby mi przez myśl, żeby on mógł się aż tak zachować. Jednak... pozory najwidoczniej mylą.
Czekałem teraz na nowe wieści od lekarza. Minuty upływały, a ja wraz z każdą z nich, coraz bardziej martwiłem się o Percy'ego. Już nie płakałem, ale najchętniej bym to zrobił. Na nowo obudził się we mnie mały chłopiec, który właśnie dowiedział się o śmierci siostry i stał się ponurym i samotnym chłopakiem. Miałem również ochotę uciec od tego całego świata, ale nie zostawiłbym Percy'ego. Zbyt mocno go kochałem.
Po około godzinie, wpuścili mnie do mojego chłopaka. Zamarłem, kiedy go zobaczyłem. Koszulkę mu zdjęto i teraz widać było bandaże wokół jego klatki piersiowej. Jedną nogę miał dość mocno skręconą ( cud, że nie złamaną ) i prawą rękę zwichniętą. Był też poparzony w okolicy nóg i twarzy. Dobrze, że był to drewniany kościół inaczej na pewno by umarł.
Podszedłem do Percy'ego i złapałem go za rękę. W tym czasie, lekarz po raz pierwszy się odezwał
- A więc tak... Percy Jackson. Złamane cztery żebra, jedno skręcenie, lekki wstrząs mózgu, rozcięty łuk brwiowy i kilka poparzeń pierwszego i drugiego stopnia. Stan : dobry - przeczytał to wszystko z kartki wiszącej na końcu łóżka.
Patrzyłem z bólem w sercu na zamknięte oczy Percy'ego.
- Wyjdzie z tego - zapewnił mnie lekarz
Spojrzałem na niego z ledwo widzianym uśmiechem na twarzy. Ten obdarował mnie tym samym, klepnął pocieszająco w ramię i wyszedł.
Zostałem sam na sam ze swoim chłopakiem. W innych okolicznościach, cieszyłbym się z tego, ale teraz... Ścisnąłem mocniej rękę Percy'ego i schowałem twarz w pościel. Teraz mogłem sobie pozwolić na chwilę bezradności. Płakałem, że nie zareagowałem wcześniej. Płakałem, że mogłem stracić miłość swojego życia.
Siedziałem tek może z półtorej godziny, dopóki mój brzuch zaczął domagać się jedzenia. Podniosłem głowę i rozejrzałem się wokoło. Nic się nie zmieniło. Ani Percy, ani otoczenie. Ledwo wstałem i chwiejnym krokiem podszedłem do umywalki. Spojrzałem w lustro.
Włosy miałem poprzyklejane do twarzy, oczy były całe zaczerwienione on płaczu, a moja cera, wydawała się jeszcze bledsza. No cóż, mogło być gorzej. Doprowadziłem się do porządku i odwróciłem wzrok jeszcze raz w stronę Percy'ego. Miałem nadzieję, że jeszcze dzisiaj się obudzi, ale były na to nikłe szanse. Przecież wybiła godzina dwudziesta, a on nadal nie dawał znaków życia.
Poszedłem do małej restauracji w szpitalu i zamówiłem cheeseburgera. Czekając w spokoju na swój posiłek, coś, a raczej ktoś, przyciągnął moją uwagę. Był to mężczyzna cały ubrany na czarno z okularami słonecznymi i teczką w ręce. Siedział dwa stoliki dalej i rozglądał się wokoło.
Wyglądał na niespokojnego i zniecierpliwionego. Co jakiś czas spoglądał na zegarek i przy tym wymachiwał głową na boki. Pewne było to, że na kogoś tam czekał .
W końcu kelnerka przyniosła moje wykwintne danie. Zjadłem go w parę sekund, ponieważ chciałem jak najszybciej wrócić do Percy'ego. Wyrzuciłem plastikowy talerz do śmieci i ruszyłem w stronę pokoju Percy'ego. Za mną poszedł człowiek, któremu się wcześniej przyglądałem. Jeżeli to jakiś potwór to rozszarpie go na strzępy - powtarzałem sobie w myślach.
Podążał za mną, aż do drzwi mojego chłopaka. Zatrzymał się przy wieszaku na ubrania i powiesił na nim swój płaszcz. Dalej nie widziałem jego poczynań, ponieważ przekroczyłem próg pokoju.
Tak jak myślałem, Percy nadal leżał nieprzytomny na łóżku i nie dawał oznak życia. Trochę zmarkotniałem na ten widok. Niezdarnie podszedłem do łóżka, usiadłem obok na krześle, złapałem Percy'ego za rękę i przyłożyłem ją do twarzy. Nadal była ciepła i trochę wilgotna. Pocałowałem ją delikatnie i uśmiechnąłem się sam do siebie. Na pewno nic mu nie będzie - starałem się sobie wmówić i o dziwo, zacząłem w to wierzyć.
- Ekhm... - odchrząknął jakiś głos za mną.
Odwróciłem się gwałtownie i sięgnąłem do głowni miecza, przygotowany już do ataku. Stałem jak sparaliżowany przez kilka chwil, zanim uświadomiłem sobie, że tylko wydurniam się przed własnym ojcem.
- Co ty tutaj robisz?! - spytałem gniewnie
- Jak to co, przecież miałem wam pomóc - odparł z wyrzutami
Pokręciłem głową z niedowierzaniem i z powrotem usiadłem przy Percy'm, tak, ze siedziałem przodem do Hadesa.
- Nie mogłeś jakoś do mnie normalnie podejść, a nie mnie straszyć? - zapytałem poirytowany
Ten uśmiechnął się sarkastycznie.
- Nie...
Po raz kolejny pokręciłem głową.
- A co masz mi tak ważnego do przekazania? - spytałem
- Chciałem się was spytać, kiedy wyruszamy po lekarstwo dla Annabeth, ale teraz przy obecnym stanie Jacksona... - nie dokończył, tylko spojrzał na mojego chłopaka.
Podążyłem za jego wzrokiem i trafiłem na nieprzytomnego Percy'ego. Popatrzyłem chwilę na niego i odwróciłem wzrok. Nie mogłem na niego patrzeć gdy był w takim stanie.
- Możesz mu pomóc? - zapytałem Hadesa z nutką nadziei w głosie
Myślałem, ze usłyszę od niego jakiś sarkastyczny żart na temat tego, że on przecież jest bogiem śmierci, a nie zdrowia jak Apollo. Jednak, usłyszałem normalną odpowiedź.
- Nie. Mógłbym jedynie spróbować poprosić Apolla o pomoc, ale wątpię czy on się zgodzi
Pokiwałem głową z zamyśleniem. To mogłoby się udać. Apollo, z tego co wiem, lubi Percy'ego i chętnie by mu pomógł. Jest jednak jeden problem - Zeus. On nie pochwalał pomagania półbogom, więc istniało dość duże prawdopodobieństwo, że wyszłaby z tego awantura rodzinna między bogami. A tego, najściślej mówiąc, nie chcemy.
- Możesz? - spytałem z zeszklonymi oczami
Nawet nie zauważyłem, kiedy kilka łez naleciało mi do oczu.
- Tak. Tylko niech Jackson pamięta, że ma u mnie dług - uśmiechnął się pod sam koniec
Ja mimowolnie również się uśmiechnąłem. Po tej krótkiej wymianie radości, Hades rozpłynął się w cieniu, a ja wróciłem do bacznego obserwowania Percy'ego.
Rozdziały będą takiej długości ( mam nadzieję ) , mam zamiar żeby pojawiały się przynajmniej raz w tygodniu. :D Miłego czytania
Ze względu na to, że było lato, mieliśmy jeszcze dużo czasu na poszukiwania jaskini, którą widziałem w swoim śnie. Od teraz, mieliśmy dokładnie siedem dni na odnalezienie lekarstwa dla Annabeth. Niby to dużo, ale trzeba jeszcze liczyć czas powrotny, a wyjdzie to, przy sprzyjających warunkach - trzy dni. Lecz to wszystko zależy od nastroju Percy'ego. A skoro już do niego wracamy... znów się wydurniał.
Właśnie przycumowaliśmy do brzegu, a Percy stwarzał większe fale, aby utrudnić mi zejście na ziemię. Stałem na sterburcie i czekałem, aż Percy skończy zabawę. Patrzyłem na niego z góry w zniecierpliwieniu, ale też z uniesionymi kącikami ust. Pomimo swojej głupoty, był naprawdę słodki, a co najważniejsze, szczęśliwy.
W końcu uspokoił się i pomógł mi zejść. Dalej wyruszyliśmy na północ w stronę głównego placu. Otaczały nas mniejsze i większe uliczki w których można było dostrzec kilku dresów. Raczej nie byli nami zainteresowani, ale i tak trzymałem rękę blisko głowicy miecza. Percy nie miał takiego problemu, ponieważ jego miecz-długopis znajdował się w przedniej kieszeni spodni.
- Jak się czujesz? - wyrwał mnie z zamyślenia Percy
Lekko drgnąłem na dźwięk jego głosu, ale prawie natychmiast się uspokoiłem.
- Dobrze, tylko sobie rozmyślałem - odpowiedziałem bez większego zapału
Percy najwidoczniej wyczuł mój brak entuzjazmu i złapał mnie za rękę. Poczułem miłe mrowienie, które zawsze towarzyszyło mi przy dotyku z Percy'm. Uniosłem głowę i popatrzyłem w oczy Percy'ego. Jak zwykle tryskała z nich energia i zadowolenie. No, prawie zawsze.
- A o czym myślałeś? - dopytywał się Percy
Uniosłem oczy ku górze, ale odpowiedziałem.
- O mieczach - odpowiedziałem wymijająco
Percy popatrzył na mnie ze zdziwieniem i zmarszczył brwi.
- Jak to o mieczach? - dopytywał się dalej
Nie mając większego wyboru, wyjaśniłem dokładnie o co mi chodziło. Uśmiałem się trochę przy tym zresztą tak jak Percy. Wspólnie doszliśmy do wniosku, że nie warto zawracać sobie głowy takimi sprawami.
Wkrótce doszliśmy do głównej części miasta. Było tam sporo ludzi, którzy chodzili nie zważając na innych. Widziałem też dwójkę szwendających się dzieci bez opieki rodziców, co mnie lekko zszokowało. Przecież nie było to aż tak małe miasto, żeby puszczać dzieci bez opieki. Ale trudno. Ja miałem to ,,szczęście", że urodziłem się w czasach wojny, więc moi rodzice nie mieli takiego problemu.
Odruchowo puściłem rękę Percy'ego i poszedłem wgłąb tłumu. Wcześniej już ustaliłem z Percy'm, że rozdzielimy się i pójdziemy w dwie różne strony, aby poszukiwania poszły szybciej, lecz teraz miałem co do tego wątpliwości. Bez Percy'ego czułem się mniej pewnie, ale wiedziałem, że sobie poradzę. Przecież władać mieczem to ja umiem jak mało kto.
Ruszyłem w stronę pierwszej lepszej uliczki. Było tam ciemno, ale mój wzrok prawie że od razu , przyzwyczaił się do ciemności. Czułem się tam o wiele lepiej i o dziwo, bezpieczniej niż na zatłoczonym placu. Poszedłem jeszcze dalej wzdłuż uliczki, kiedy nagle, usłyszałem czyiś głos za sobą. Myślałem, że to Percy mnie znalazł, więc nie zmartwiłem się zbytnio. Udawałem, że go nie słyszę i szedłem dalej.
Gdy dotarłem do ślepego zaułka, zawołałem przez ramię :
- Percy, to nie jest śmieszne!
Nie usłyszałem żadnego śmiechu z jego strony, co mnie zdziwiło.
- Chyba mnie z kimś pomyliłeś - odparł oschły głos
Wzdrygnąłem się na ten dźwięk. Doskonale wiedziałem kto to jest.
- Co tutaj robisz? - spytałem i pozostałem w miejscu
Przybliżył się do mnie. Zachowałem spokój. Przecież wiedziałem, że nic mi nie zrobi. Nie skrzywdziłby własnego syna.
- A co, nie możne już pomóc własnemu dziecku? - zapytał z udawanym sarkazmem
Pokręciłem głową z niedowierzaniem i obróciłem się. Ujrzałem Hadesa w jego zwykłym stroju i szyderczym uśmiechem na twarzy.
- Nie, nie można - odparłem i popatrzyłem w jego oczy
Widziałem w nich błysk zadowolenia, ale szybko zastąpiło je zimne jak lód spojrzenie.
Muszę jednak przyznać, że mój stosunek do niego, trochę się zmienił od naszej ostatniej rozmowy w kaplicy.
- No cóż, ale ja jestem bogiem i wszystko mogę - powiedział bez większego entuzjazmu.
Uśmiechnąłem się lekko na jego tok myślenia.
- Ale wracając do powodu dla którego tu przybyłem... - ciągnął - Chcę pomóc tobie i Jackson'owi w poszukiwaniu lekarstwa dla Annabeth. Otóż, strzegą go dwie boginie, Demeter i Atena. Nie mam pojęcia co one wymyśliły, a i jeszcze ten dzieciak... Octawian, Pamiętasz jak kilka dni temu, Jason zadzwonił przy iryfon i opowiedział wam o jego dziwnym zachowaniu? - spytał, a kiedy przytaknąłem, mówił dalej - To on chyba współpracuje z tymi boginiami - dokończył
Słuchałem go z zainteresowaniem. Tylko jednego w tym wszystkim nie rozumiałem.
- Czemu tak bardzo chcesz pomóc mi i Percy'emu? - zapytałem
Hades popatrzył na mnie jak na idiotę i zrobił klasycznego facepalma.
- Czy ty mnie w ogóle słuchałeś? - spytał poddenerwowany
Mimo wszystko uśmiechnąłem się, a mój ojciec zrobił to samo.
- Dobra, zrozumiałem. A teraz idę po Percy'ego - powiedziałem i pobiegłem w stronę głównego placu.
Hades jeszcze podczas biegu zmierzwił mi włosy i zaśmiał się. Fajnie jest mieć ojca - pomyślałem.
Rozglądnąłem się na boki. Po lewej stronie widniał zegar, więc przy okazji mogłem sprawdzić godzinę. Była dopiero piętnasta trzydzieści, a z Percy'm umówiłem się o szesnastej. Więc albo będę czekał, albo go poszukam.
Nie chciało mi się siedzieć bezczynnie, ale nie było lepszego rozwiązania. Gdybym spróbował go znaleźć, pewnie bym go minął i spotkalibyśmy się o siedemnastej.
Percy, na szczęście się nie spóźnił. Od razu wypatrzyłem go w tłumie i pomachałem do niego. Ten mnie zauważył, uśmiechnął się szeroko - jak to ma w zwyczaju i podszedł do mnie. Wstałem z ławki i złapałem Percy'ego za rękę. Staliśmy teraz na uboczu uśmiechnięci do siebie nawzajem. Szybko odciągnąłem go pod jakiś mały kościółek. Nie chciałem aby ktoś nas podsłuchał. Dopiero po dokładnym rozglądnięciu się, przemówiłem;
- Mam nowe wiadomości
Percy popatrzył na mnie ciekawsko, a ja opowiedziałem mu wszystko co przekazał mi Hades.
Słuchał uważnie i kilka razy kiwnął głową, na znak, że zrozumiał o co mi chodzi.
- A co teraz zrobimy? - zapytał pod koniec
W sumie sam nie wiedziałem. Nie uzgodniłem tego ze swoim ojcem.
- Nie mam pojęcia - odparłem zgodnie z prawdą
Jednak nie musieliśmy długo zastanawiać się nad odpowiedzią.
* Percy *
Nagle drzwi od kościółka otworzyły się.
Wymieniłem z Nickiem szybkie spojrzenie i wszedłem równie szybko do środka budynku. Spodziewałem się ujrzeć tam, kilku modlących się ludzi, ale zamiast tego zastałem pustkę. Było tam ciemno i powiewało stęchlizną.
- Nie podoba mi się tutaj - stwierdziłem i przy tym wykrzywiłem twarz na zapach ów stęchlizny
- Mi też nie - zgodził się za mną Nico i popchnął mnie lekko do przodu - Ruszaj się! Trzeba to sprawdzić
Klepnął mnie jeszcze w plecy, a po tym ruszyłem do środka kościółka. Stawiałem kroki powoli i ostrożnie, aby nie wdepnąć w jakąś czarną, podejrzaną ciecz. Nico robił dokładnie to samo. W dość krótkim czasie dotarliśmy do środka sali. Dopiero wtedy rozglądnąłem się dokładniej po otoczeniu.
Było tam kilka starych ławek i równie im starych obrazów. Ściany, tak jak i cały kościół , wykonany był z ciemnego, dębowego drewna. Spojrzałem w górę. Nad nami wisiał ogromny żyrandol. Oczywiście, na świeczki. Zaniepokoiłem się tym faktem, ale nic nie powiedziałem.
Zerknąłem z ukosa na Nica. Po raz pierwszy, zobaczyłem w jego oczach niepewność. Podczas misji, zazwyczaj pozostawał niewzruszony.
- Jak myślisz, co to za miejsce? - spytałem Nica, wyrywając go przy tym z zamyślenia
- Kiedyś, Hades, specjalnie sprowadził mnie do świątyni z pomocą ducha. Być może, to kolejny sposób aby nas do niego przyprowadzić - odparł, wpatrzony w jeden punkt.
Spojrzałem w tamtym kierunku co Nico, ale nie dostrzegłem tam nic nadzwyczajnego. Patrzyłem teraz na na zwykły obraz jakieś kobiety. Jednak Nico, widział w niej chyba coś niesamowitego.
- Coś jest nie tak z tym obrazem? - spytałem niepewnie
Nico powoli odwrócił głowę w moim kierunku i spojrzał na mnie zeszklonymi oczami.
- Nic tylko... tak kobieta przypomina moją matkę - odpowiedział i z powrotem zaczął przyglądać się obrazowi.
Zamarłem. Kobieta może była troszkę podobna do Nica, ale nie było to rodzinne podobieństwo. Jednak, przybliżyłem się do ów obrazu. Im bliżej do niego podchodziłem, tym większy niepokój czułem. Światła było coraz mniej. Buty miałem już lekko mokre od tego smaru, kiedy podszedłem pod sam obraz. Przyjrzałem mu się badawczo. Coś w nim było nie tak... ale nie miałem pojęcia co. Wyciągnąłem do niego rękę i dopiero wtedy, zorientowałem się o co chodzi.
- Uważaj! - krzyknąłem do Nica
Ale było już za późno.
Połowa sali stanęła w płomieniach. Usłyszałem krótki krzyk Nica, ale sam też byłem bezbronny. A przynajmniej tak myślałem. Szybko pomyślałem się o wodzie i dzięki Bogu ( dosłownie ) w sarkofagu znajdowała się woda święcona. Woda wywarła nacisk na drzwiczki i powędrowała w moją stronę, gasząc wszystko na swojej drodze. Przy tym ratując Nica, który był już blisko płomieni. Jednak ja nie miałem tyle szczęścia.
Byłem oparzony na całym ciele. Wszystko mnie piekło i powoli zaczynało mi brakować powietrza. Ale, najważniejszy był Nico. Mój ratunek przypłynął do mnie w parę sekund. Poczułem odprężające zimno i rozluźniłem się trochę.
Podbiegłem do Nica i złapałem go w pasie, aby utworzyć bąbel powietrza i uchronić nas przed płomieniami. Później poszło gładko, bo udało nam się ugasić większość płomieni. Już chcieliśmy wyjść i udawać, że nic się nie stało, kiedy usłyszeliśmy znajomy głos.
- Gdzie idziecie, przyjaciele ? - ostatnie słowo, aż ociekało sarkazmem
Powoli obróciłem się a Nico wraz ze mną. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Przede mną stał Leo, we własnej postaci. Stałem jak wryty i patrzyłem na niego tępymi oczami. Na szczęście, Nico przejął inicjatywę.
- Co tu robisz? - spytał oschle Nico
Leo parsknął śmiechem, ale po chwili się uspokoił i odpowiedział :
- Mógłbym was spytać o to samo
Widać było, że Nico zaczynał się lekko denerwować, ale na razie, udawało mu się utrzymywać nerwy na wodzy.
- Odpowiadaj Valdez - przyłączyłem się do rozmowy i zrobiłem dwa kroki w przód
Leo zaśmiał się tylko. Już naprawdę zaczynał mnie wkurzać.
- Ja? Przecież tylko sobie tutaj stoję - odpowiedział wymijająco
Tym razem Nico nie wytrzymał i wysunąwszy miecz, podszedł do Leona.
- Gadaj, co naprawdę tu robisz - Nico przyłożył mu miecz do gardła
Leo zachował zimną krew i tylko lekko uniosły mu się kąciki ust.
- Mówiłem, stoję. W przeciwieństwie do was
Po tych słowach, straciłem przytomność.
* Nico *
Na szczęście, mam niezły refleks.
Teleportowałem się cieniem na zewnątrz i tylko patrzyłem jak budynek zwala się na Leo i ... Percy'ego! Byłem tak zajęty Leonem, że zapomniałem o swoim chłopaku. Szybko podbiegłem do ruin kościoła i zacząłem szukać Percy'ego. Łzy zaczęły napływać mi do oczu wraz z przedłużającym się czasem poszukiwań. Słyszałem jak ktoś wzywa straż pożarną i karetkę. Jednak nie zaprzestałem szukania, aż nie znalazłem Go.
Leżał półżywy, nadal przygnieciony przez połamane deski. Rozpłakałem się na jego widok i odrzuciłem ostatnie pozostałości kościółka z jego ciała. Ledwo się poruszył, ale to był znak, że przynajmniej żyję. Po kryjomu wyjąłem ambrozję z kieszeni kurtki i włożyłem mu ją do ust. Zaczął oddychać równomiernie, ale nadal w każdej chwili mógł umrzeć. Nie wyczuwałem przy nim śmierci, lecz nigdy nic nie wiadomo.
Delikatnie podniosłem jego głowę i nieśmiało go pocałowałem. Nieważne było to, że wszyscy się na nas patrzyli. Ważne było, aby Percy chociaż przez chwilę poczuł się lepiej.
Po być może ostatnim pocałunku, przyjechała karetka. Kazali mi się odsunąć od Percy'ego, co ja posłusznie uczyniłem. Po dłuższej rozmowie z ratownikami, pozwolili mi pojechać z nimi do szpitala. Cały czas trzymałem Percy'ego za rękę i modliłem się w duchu, aby wszystko dobrze się skończyło.
Dojechaliśmy do szpitala w około dziesięć minut. Podłączyli Percy'ego do jakiś urządzeń i monitorowali jego stan zdrowia. Mówili mi, że wszystko będzie dobrze i na pewno Percy wyzdrowieje.
W czasie drogi do szpitala, pomyślałem również o Leonie. Co mu się do jasnej cholery stało?! Zawsze go lubiłem i nawet nie przeszłoby mi przez myśl, żeby on mógł się aż tak zachować. Jednak... pozory najwidoczniej mylą.
Czekałem teraz na nowe wieści od lekarza. Minuty upływały, a ja wraz z każdą z nich, coraz bardziej martwiłem się o Percy'ego. Już nie płakałem, ale najchętniej bym to zrobił. Na nowo obudził się we mnie mały chłopiec, który właśnie dowiedział się o śmierci siostry i stał się ponurym i samotnym chłopakiem. Miałem również ochotę uciec od tego całego świata, ale nie zostawiłbym Percy'ego. Zbyt mocno go kochałem.
Po około godzinie, wpuścili mnie do mojego chłopaka. Zamarłem, kiedy go zobaczyłem. Koszulkę mu zdjęto i teraz widać było bandaże wokół jego klatki piersiowej. Jedną nogę miał dość mocno skręconą ( cud, że nie złamaną ) i prawą rękę zwichniętą. Był też poparzony w okolicy nóg i twarzy. Dobrze, że był to drewniany kościół inaczej na pewno by umarł.
Podszedłem do Percy'ego i złapałem go za rękę. W tym czasie, lekarz po raz pierwszy się odezwał
- A więc tak... Percy Jackson. Złamane cztery żebra, jedno skręcenie, lekki wstrząs mózgu, rozcięty łuk brwiowy i kilka poparzeń pierwszego i drugiego stopnia. Stan : dobry - przeczytał to wszystko z kartki wiszącej na końcu łóżka.
Patrzyłem z bólem w sercu na zamknięte oczy Percy'ego.
- Wyjdzie z tego - zapewnił mnie lekarz
Spojrzałem na niego z ledwo widzianym uśmiechem na twarzy. Ten obdarował mnie tym samym, klepnął pocieszająco w ramię i wyszedł.
Zostałem sam na sam ze swoim chłopakiem. W innych okolicznościach, cieszyłbym się z tego, ale teraz... Ścisnąłem mocniej rękę Percy'ego i schowałem twarz w pościel. Teraz mogłem sobie pozwolić na chwilę bezradności. Płakałem, że nie zareagowałem wcześniej. Płakałem, że mogłem stracić miłość swojego życia.
Siedziałem tek może z półtorej godziny, dopóki mój brzuch zaczął domagać się jedzenia. Podniosłem głowę i rozejrzałem się wokoło. Nic się nie zmieniło. Ani Percy, ani otoczenie. Ledwo wstałem i chwiejnym krokiem podszedłem do umywalki. Spojrzałem w lustro.
Włosy miałem poprzyklejane do twarzy, oczy były całe zaczerwienione on płaczu, a moja cera, wydawała się jeszcze bledsza. No cóż, mogło być gorzej. Doprowadziłem się do porządku i odwróciłem wzrok jeszcze raz w stronę Percy'ego. Miałem nadzieję, że jeszcze dzisiaj się obudzi, ale były na to nikłe szanse. Przecież wybiła godzina dwudziesta, a on nadal nie dawał znaków życia.
Poszedłem do małej restauracji w szpitalu i zamówiłem cheeseburgera. Czekając w spokoju na swój posiłek, coś, a raczej ktoś, przyciągnął moją uwagę. Był to mężczyzna cały ubrany na czarno z okularami słonecznymi i teczką w ręce. Siedział dwa stoliki dalej i rozglądał się wokoło.
Wyglądał na niespokojnego i zniecierpliwionego. Co jakiś czas spoglądał na zegarek i przy tym wymachiwał głową na boki. Pewne było to, że na kogoś tam czekał .
W końcu kelnerka przyniosła moje wykwintne danie. Zjadłem go w parę sekund, ponieważ chciałem jak najszybciej wrócić do Percy'ego. Wyrzuciłem plastikowy talerz do śmieci i ruszyłem w stronę pokoju Percy'ego. Za mną poszedł człowiek, któremu się wcześniej przyglądałem. Jeżeli to jakiś potwór to rozszarpie go na strzępy - powtarzałem sobie w myślach.
Podążał za mną, aż do drzwi mojego chłopaka. Zatrzymał się przy wieszaku na ubrania i powiesił na nim swój płaszcz. Dalej nie widziałem jego poczynań, ponieważ przekroczyłem próg pokoju.
Tak jak myślałem, Percy nadal leżał nieprzytomny na łóżku i nie dawał oznak życia. Trochę zmarkotniałem na ten widok. Niezdarnie podszedłem do łóżka, usiadłem obok na krześle, złapałem Percy'ego za rękę i przyłożyłem ją do twarzy. Nadal była ciepła i trochę wilgotna. Pocałowałem ją delikatnie i uśmiechnąłem się sam do siebie. Na pewno nic mu nie będzie - starałem się sobie wmówić i o dziwo, zacząłem w to wierzyć.
- Ekhm... - odchrząknął jakiś głos za mną.
Odwróciłem się gwałtownie i sięgnąłem do głowni miecza, przygotowany już do ataku. Stałem jak sparaliżowany przez kilka chwil, zanim uświadomiłem sobie, że tylko wydurniam się przed własnym ojcem.
- Co ty tutaj robisz?! - spytałem gniewnie
- Jak to co, przecież miałem wam pomóc - odparł z wyrzutami
Pokręciłem głową z niedowierzaniem i z powrotem usiadłem przy Percy'm, tak, ze siedziałem przodem do Hadesa.
- Nie mogłeś jakoś do mnie normalnie podejść, a nie mnie straszyć? - zapytałem poirytowany
Ten uśmiechnął się sarkastycznie.
- Nie...
Po raz kolejny pokręciłem głową.
- A co masz mi tak ważnego do przekazania? - spytałem
- Chciałem się was spytać, kiedy wyruszamy po lekarstwo dla Annabeth, ale teraz przy obecnym stanie Jacksona... - nie dokończył, tylko spojrzał na mojego chłopaka.
Podążyłem za jego wzrokiem i trafiłem na nieprzytomnego Percy'ego. Popatrzyłem chwilę na niego i odwróciłem wzrok. Nie mogłem na niego patrzeć gdy był w takim stanie.
- Możesz mu pomóc? - zapytałem Hadesa z nutką nadziei w głosie
Myślałem, ze usłyszę od niego jakiś sarkastyczny żart na temat tego, że on przecież jest bogiem śmierci, a nie zdrowia jak Apollo. Jednak, usłyszałem normalną odpowiedź.
- Nie. Mógłbym jedynie spróbować poprosić Apolla o pomoc, ale wątpię czy on się zgodzi
Pokiwałem głową z zamyśleniem. To mogłoby się udać. Apollo, z tego co wiem, lubi Percy'ego i chętnie by mu pomógł. Jest jednak jeden problem - Zeus. On nie pochwalał pomagania półbogom, więc istniało dość duże prawdopodobieństwo, że wyszłaby z tego awantura rodzinna między bogami. A tego, najściślej mówiąc, nie chcemy.
- Możesz? - spytałem z zeszklonymi oczami
Nawet nie zauważyłem, kiedy kilka łez naleciało mi do oczu.
- Tak. Tylko niech Jackson pamięta, że ma u mnie dług - uśmiechnął się pod sam koniec
Ja mimowolnie również się uśmiechnąłem. Po tej krótkiej wymianie radości, Hades rozpłynął się w cieniu, a ja wróciłem do bacznego obserwowania Percy'ego.
Rozdziały będą takiej długości ( mam nadzieję ) , mam zamiar żeby pojawiały się przynajmniej raz w tygodniu. :D Miłego czytania
No dobra... Ogarnęłam twojego bloga... Właściwie to przeczytałam tylko opowiadanie Percico, resztę na 100% przeczytam, jak będę miała odrobinę więcej czasu (prawdopodobnie dzisiaj wieczorem).
OdpowiedzUsuńW każdym razie jestem zachwycona *o* Natknęłam się na twojego bloga przypadkiem i się nie zawiodłam. Świetnie wychodzą ci opowiadania (w każdym razie na pewno Percico), błędy czasami się zdarzają, ale tylko literówki, ewentualnie interpunkcja, więc nie ma się co przejmować. Ostatecznie sama mam z tym często problemy. ;D
To teraz tak odnośnie rozdziału...
Leo zły? Co prawda ja za nim nie przepadam, ale jako zdrajcy go sobie wyobrazić nie mogę xD Co nie zmienia faktu, że bardzo ciekawy z jego psychopata ;)
Hades pomaga? Wow, jak dla mnie rzecz niespotykana xD
No i zarąbiście jest, że nie tylko Nico cierpi (tak jak między innymi u mnie xD), ale też i Persiak, więc za to ode mnie wielki plus...
Co by tu jeszcze napisać... nie wiem, wiec strzelę formułkę:
Pozdrawiam, weny życzę i czekam na nexta ;D
No i zapraszam do siebie, gdyby ci się nudziło nie miałabyś co czytać (też piszę Percico) ------> http://percico-neverendinglove.blogspot.com/
Dzięki :D Chętnie zajrzę jak będę miała czas ( a tak jest dość często xD ) i kolejny rozdzialik już piszę i prawdopodobnie będzie tej długości co ten, a co do Leona... wszystko na spontanie, ale chyba nie będzie zły ( to zależy od mojego nastroju ). A Hadesa zawsze wyobrażałam sobie takiego miłego, który musi udawać, że jest wredny i bezduszny * tak wiem, moja wyobraźnia taka fajna *
OdpowiedzUsuńOgólnie, Pozdrawiam, weny życzę i Szczęśliwego Nowego Roku :D