piątek, 8 stycznia 2016

One - Shot! PERCICO! 4/4

Mecz


   Siadam na trybunach obok nerwowej Piper, obgryzającej swoje paznokcie. Minęło kolejne kilka dni, a Jason zaczął normalnieć. Zgodnie z obietnicą. Percy zdobył jakieś plastry, które mają pomóc mu rzucić palenie. Na razie działają, choć nie ukrywam, że Jason co jakiś czas prosi mnie o papierosa albo chociaż o jednego macha. Za każdym razem odmawiam, tłumacząc mu, że zależy mi na nim i nie mogę tego zrobić. Kończy się na tym, że i ja i on mamy poczucie winy.
   Jestem ciekawy, jak wypadnie ten mecz. Z Percy'm ćwiczyliśmy codziennie, on miał jeszcze treningi z całą drużyną, ale jestem zdenerwowany. Mam wrażenie, jakby miało się coś stać.
   Gdy tylko mecz się rozpoczyna, bacznie obserwuję Percy'ego i Jasona. Obydwoje są doskonale przygotowani – kiwają się z przeciwnikami, nie dają sobie wytrącić piłki z rąk. Wspaniale ogląda się ich idealne rzuty do kosza, ich współpraca jest na bardzo wysokim poziomie. Fakt faktem, ich przeciwnicy są dość mocni, jednak cały zespół jakby w ogóle ze sobą nie współpracuje.
   Co jakiś czas nasza szkoła klaszcze, gdy jakiś chłopak wykaże się wyjątkową celnością bądź zręcznością. Wygrywamy.
     – Nico? – Piper szepcze mi do ucha.
   Zerkam na nią. Jest końcówka meczu, a ona chce porozmawiać!
     – Tak? – pytam.
   Piper jakby zawstydzona, przybliża się do mnie. Czuję bijące od niej ciepło na całym lewym ramieniu.
     – Wiem, że to dziwna pora na mówienie taki rzeczy... – zaczyna – ale mam dzisiaj randkę z Jasonem i trochę się denerwuję.
     – Widać – rzuciłem okiem na jej paznokcie, które zaczęła piłować pilniczkiem. – Czym się stresujesz?
   Dziewczyna patrzy na Jasona, który właśnie trafił do kosza. Podgryza wargę.
     – Nie wiem. Randka wyszła z jego inicjatywy, więc właściwie nie wiem, czego mam się spodziewać.
     – Chyba nie spodziewasz się najgorszego? – cicho pytam.
   Piper spuszcza wzrok na pilniczek, a następnie znów wpatruje się w Jasona.
     – Nie, mam nadzieję, że tak nie będzie – mruczy.
     – Jak dla mnie, Jason chce cię przeprosić za swoje ostatnie zachowanie – rzuciłem z uśmiechem na twarzy.
   Brązowowłosa również uśmiecha się pod nosem. Chyba udało mi się ją przekonać.
     – Masz rację. Jestem ciekawa, co wymyślił.
   Wzruszam ramionami. Jason czasami ma głupie pomysły...
   Wygraliśmy!

***

     – Jesteś pewien, że nie chcesz spędzić tego czasu z drużyną? – pytam, nadal nie mogąc uwierzyć, że Percy wybrał mnie. – To jest dla ciebie wielkie zwycięstwo.
   Chłopak przypiera mnie do ściany i namiętnie całuje. Odwzajemniam pocałunki, napawając się nimi. Następnie patrzę w oczy zwycięscy.
     – Wielkie zwycięstwo spędza się z najważniejszymi ludźmi – szepcze.
   Rumieniec zapewne pojawia się na mojej twarzy. Odpycham leciutko Percy'ego i chwytam go za rękę. 
     – Gdzieś mnie prowadziłeś. Prowadź dalej, jeśli łaska – rzucam z uniesioną głową. 
   Niemal czuję to, jak Percy się uśmiecha i patrzy na mój tyłek. Przyciągam go ręką, tak, że idzie przede mną. Dzięki temu to ja mogę patrzeć się na jego tyłek.
     – Nie patrz się – słyszę.
   Prycham, udając oburzenie.
     – Nawet nie zerknąłem – kłamię.
   Chłopak odwraca się i patrzy w oczy.
     – A ja na twój tak. Cóż, twoja strata – odwraca się na pięcie, dalej mnie prowadząc. 
   Dlaczego on mnie tak łatwo doprowadza do takiego stanu?! Staram się zakryć rumieniec włosami, choć Percy i tak tego nie widzi.

***

   Dochodzimy do domu Percy'ego. Chłopak wyciąga klucze i otwiera drzwi do swojego dużego domu. Zakładam, że jego rodziców nie ma w domu. Tylko co ten zboczeniec przygotował? Przełykam ślinę i zerkam na niego. Mina niewiniątka. 
     – Nie bój się, nic ci nie zrobię. – Przechodzę przez próg. – Jeszcze. 
   Śmieję się cicho i rozglądam się po pomieszczeniu. Meble są w odcieni jasnego brązu w połączeniu z białymi akcentami. Na ścianach porozwieszane są różne obrazy oraz rysunki Percy'ego, które rysował zapewne w pierwszej klasie. Na wprost ode mnie znajduje się kuchnia, a po jej lewej łazienka. Po prawej są schody na górę; zapewne prowadzą do pokoju Percy'ego. Po drugiej stronie wielki salon z białą kanapą na środku, beżowym dywanem, szklanym stolikiem i kolorowymi poduchami w kącie. Już wiem, gdzie będę spędzał większość czasu. 
   Szybko zdejmuję buty i odkładam torbę z książkami. Kieruję się na poduchy i rzucam się w nie.
     – Ej, to moje miejsce! – śmieje się Percy i przesuwa mnie.
     – Nie zmieścisz się, jestem za gruby. 
   Chłopak wybucha śmiechem i kładzie mnie na sobie. Opieram podbródek o jego klatkę piersiową i patrzę mu w oczy. Są takie śliczne, a teraz takie szczęśliwe na dodatek.
     – Możemy pójść spać? – pytam z udawaną nadzieją w głosie. 
   Percy otula mnie ramionami i przyciąga ku swojej twarzy. Całuję go delikatnie w usta, a on zrzuca mnie z siebie i mocno przytula, leżąc bokiem. Dosłownie topię się w jego uścisku, ale czuję się tak bezpiecznie, jak nigdy. Odwzajemniam uścisk, trwamy w nim chyba z kilka minut.
     – Nico? – pada pytanie z ust Percy'ego.
   Kiwam głową i niechętnie puszczam go, by móc patrzeć w jego oczy podczas rozmowy. 
     – Może to nie jest jeden z najromantyczniejszych i najbardziej oryginalnych momentów, ale... zostaniesz moim chłopakiem? 
   Po raz pierwszy zauważam rumieniec na jego policzkach. Po prostu muszę się uśmiechnąć, to silniejsze ode mnie! 
     – Pewnie, Percy – mówię, jak już się trochę uspokajam. – Jak ty słodko wyglądasz z rumieńcem na twarzy! 
   Lekko szturcha mnie w ramię i sam się śmieje.
     – Powiedział najbardziej wstydliwy ukuś świata – mruczy.
   Całujemy się „na zgodę” i kolejny raz opanowuje nas atak śmiechu i głupawki. Postanawiamy nigdy nie wstawać z tego miejsca, tylko przyglądać się sobie nawzajem z uśmiechami na twarzach i spokojem w sercach. 

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kolejną rzecz zakończyłam :') Soł faking sed
Mam nadzieję, że spodobał się wam ten kilkuczęściowy Shot xD 
Jeżeli chodzi o nową serię – na bieżąco będę informować was w notce obok. Mam jednak kilka postanowień co do rozdziałów, które powinny wam się spodobać :)) 
Pojawiła się też ankieta dotycząca nowej serii! Proszę wszystkich o głosy :D 
Pozdrawiam, weny życzę wszystkim blogerom :3
Jeszcze raz pozdrawiam :3
Do napisania! 
   

środa, 6 stycznia 2016

Epilog

    Nico di Angelo powolnym krokiem szedł w kierunku swego ojca. Zawiódł go, zawiódł praktycznie wszystkich, na których mu zależało. Osąd zbliżał się wielkimi krokami, a nie było przy nim najważniejszej osoby w jego życiu. Czy to możliwe, by przeżyła?, przeszło mu przez myśl. Zrobił kilka większych kroków i odważył się unieść głowę. Zobaczył go. Hades we własnej osobie, siedział na wysokim, czarnym tronie i patrzył na niego z góry.
   Nico wiedział, jak bardzo surowa będzie kara.
   Percy Jackson natomiast szedł żwawo, chciał mieć to za sobą. Za wiele wycierpiał, chciał, by to się skończyło. Stanął przez Panem Podziemi i spojrzał w lewo. Zobaczył swego kochanka, który również dostrzegł jego.
   Wymienili się uśmiechami, już chcieli do siebie podejść, gdy Hades przerwał tę uroczą scenkę.
     – Nie po to ja was osądzam, byście się teraz obściskiwali – stwierdził chłodno. – Mam dla was propozycję, która może was zainteresować.
   Chłopacy, a właściwie już mężczyźni, spojrzeli na niego zaintrygowani. Czy to możliwe, że odzyskają utracony żywot?
     – Jako iż wiele razy ratowaliście świat i tym razem przyczyniliście się do tego, dyskutowaliśmy z bogami, że to niemożliwe, byście... tak po prostu odeszli. – Zrobił krótką przerwę, podczas której oblizał usta i strzelił palcami. – Damy wam ostatnią szansę. Jeżeli tylko chcecie, oczywiście.
   Percy patrzył na Hadesa z wdzięcznością, nie sądził, że okaże im wsparcie. Nico dziękował w duchu, że jego ojcem jest Pan Podziemi.
     – Możecie powrócić do życia, jednak – podkreślił to słowo – będziecie w innych ciałach niż dotychczas. Wszyscy bogowie stwierdzili, że musicie mieć swoje umiejętności. Nie wiadomo, kiedy świat znowu będzie was potrzebował. – Uśmiechnął się lekko, niezauważalnie. – Zmieni się wasze życie, wasza rodzina, znajomi. Sam nie wiem, w jakich ciałach jeszcze wylądujecie, ale... postanowiliśmy jeszcze bardziej osłodzić wasze życie.
   Wstał i zszedł do dwójki martwych herosów. Popatrzył każdemu w oczy, Nicowi jednak oprócz tego posłał mały uśmiech.
     – Afrodyta, by urozmaicić wasze życie miłosne, postanowiła, że co tydzień będziecie dostawać wiadomości z informacjami o drugiej osobie. O ile pamiętam, po miesiącu czasu dostaniecie również swoje zdjęcia, co ułatwi wam odnalezienie siebie nawzajem. – Kolejna przerwa. – Traficie prawdopodobnie do ciał, których dusze są już tutaj, w Hadesie i zrobimy podmianę. Oczywiście, będziemy starać się, by wasze ciała być choć trochę podobne do tych starych. Ale nic nie obiecuję.
   Zarówno Nico jak i Percy słuchali z uwagą wszystkiego, co mówił do nich Hades. Byli miło zaskoczeni, choć nie ukrywali zdziwienia. Obydwoje mieli rozszerzone oczy, nie mogli ustać w miejscu.
     – To jak, zgadzacie się? Czy wolicie pójść do Elizjum jako umarlaki? – zapytał Hades.
   Herosi nawet nie musieli się zastanawiać. Decyzja była prosta.
     – Zgadzamy się – powiedzieli w tym samym momencie.
   Hades zaśmiał się pod nosem i uśmiechnął szeroko.
     – Dobry wybór. Życzę szczęścia.
   Świat jakby zawirował przez chwilę. Przecież właśnie umarli powstawali, a choć takie sytuacje zdarzały się już wcześniej, ta była zdecydowanie inna od reszty. Dwójka zakochanych ma za zadanie odnaleźć siebie nawzajem.
   Obydwoje wiedzieli, że uda im się tego dokonać.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Sama nie wiem od czego zacząć. Od trzeciego przywitania w tym dniu. Tak, to dobry pomysł.
Także... Witajcie.
Notka będzie troszkę dłuższa, dla wytrwałych osób. 
Percico II pisałam jakieś 10 miesięcy. Długi okres czasu. 
Wyszły z tego 23 rozdziały (7 był podzielony na dwie części) + prolog + epilog = 25 
Sporo jak na mnie.
Wiele głupot tu nawpisywałam, wiele błędów robiłam, robię i będę robić. A wy to wszystko czytaliście (nadal czytacie), poprawialiście mnie (nadal poprawiacie), dodawaliście otuchy (nadal dodajecie). Dziękuję każdej osobie z osobna za to, że zostawiła po sobie jakiś ślad; czy to komentarz czy głos w ankiecie. Bardzo mnie to zmotywowało.
Cieszę się, że mam tę serię za sobą. Myślałam trochę o kolejnej części, myślami jestem już w Percico III. Postaram się pisać poprawnie, w ogóle pisać po polsku. Bo niektóre słowa zapewne zmyśliłam :')
Sama widzę u siebie zmianę w pisaniu, cały czas zmienia się mój styl. W następnej serii ulegnie on troszkę zmianie. Mam nadzieję, że będzie wam się jeszcze lepiej czytało moje wypociny.
Tak w sumie, jest 2:30 (jak to dodam, będzie 15:00) i jestem taka wylewna z uczuciami. Cóż.
Nie raz pisałam rozdziały w nocy.
Dobra, dziękuję wam za niecały rok ze mną. Za ponad rok na blogu. To już będzie ze mną związane do końca życia. Dziękuję.
Rok 2015 był dla mnie najcięższym rokiem. 2016 zapowiada się wręcz zajebiście :)) Na pewno dużo czasu przeznaczę w nim na pisanie kolejnych rozdziałów <3
Pozdrawiam was bardzo serdecznie. Mam nadzieję, że choć trochę spodobało wam się zakończenie tego opowiadania. 
Zapraszam do komentowania, brania udziału w ankietach... Zapraszam serdecznie.
A, odpowiadając na pytanie jednego z czytelników.
Sylwestra spędziłam z moją przyjaciółką, którą poznałam w Internecie. To było nasze pierwsze spotkanie. Naprawdę, było warto. 
Jeszcze raz pozdrawiam :3 

Rozdział 22 *-*

Wspomnienia


          * Percy Jackson *

      Ta kobieta spojrzała mi w oczy. Pustka. Jakby w ogóle ich nie posiadała. Czułem się martwo. Nie wiem, czy jest takie określenie, ale tak się czułem. Odwróciłem wzrok, dzięki Nicowi. Zrobiłem kilka kroków w tył.
     – Nie uciekniecie przed tym. – Zaśmiała się. – A w sumie, nie chce mi się tak was zabijać. – Zrobiła krótką przerwę. – Mam lepszy sposób.
   Zerknąłem na Nica. Nadal trzymał dłoń tam, gdzie potwór go zranił. Rana wyglądała bardzo poważnie. Gdyby był z nami Will...
     – Kocham Cię – powiedział cichutko Nico. – Zawsze cię kochałem.
   Zeszkliły mi się oczy.
     – Też Cię kocham. Zawsze będę.
   Pocałowałem go najdelikatniej w usta, jak tylko potrafiłem, a następnie wziąłem miecz do ręki i czekałem na potwory, które się do nas zbliżały. Kolejna walka. Łzy praktycznie ciekły mi po policzkach, mieliśmy wygrać. Niestety, odejdziemy jako przegrani.
     – Walcz, kochanie. Proszę. Dla mnie – wyszeptałem przez łzy.
   Nico też płakał. Nie miał siły. Ja zresztą też nie. Jednak wziął miecz w ręce i przyjął pozycję bojową.
     – Będę walczył. Nawet, jeśli umrze któreś z nas, drugie ma walczyć, jasne?! – nakazał.
   Pokiwałem głową i chwyciłem go drżącą dłonią za rękę. Jest jakaś mała szansa. Mała, ale jest. Puściłem jego dłoń i razem ruszyliśmy do boju.
   Robiłem uniki, ciąłem mieczem na prawo i lewo, ale zaczynałem tracić siły. Rany – zaczynało ich być coraz więcej. Miałem mroczki przed oczami. Kątem oka widziałem, jak Nico walczy, próbuje wezwać szkielety, ale nie ma tyle mocy. Upadł. Jako pierwszy z nas, opadł na ziemię, nieprzytomny, może już nieżywy.
   Krzyknąłem. To był ryk rozpaczy. Ta kobieta śmiała się wniebogłosy, chciałem coś zrobić. Byłem za słaby.
   Potwory rozszarpywały moje ciało na strzępy. Jęczałem z bólu, rozpaczy i goryczy. Umierałem. Kurwa, umierałem w bardzo szybkim tempie. Starałem się walczyć, ale kiedy dosłownie nic nie widziałem, poddałem się. Upadłem na ziemię, jak Nico.
   Umarłem.

   Wspomnienia zaczęły się odtwarzać, zupełnie, jakbym był na sali kinowej. Najsilniejszym, najbardziej emocjonującym wspomnieniem, było nakrycie Annabeth w łóżku z jakimś facetem.
   Wracałem do domu, z pracy, po naprawdę ciężkim dniu. Kilka osób musiała zabierać policja, ponieważ chcieli wtargnąć do klubu, którego akurat pilnowałem. Wracałem zmęczony, ale z myślą, że spotkam swoją kochaną dziewczynę w domu. Nie braliśmy ślubu. Ann uznała to za zbędne. Teraz już wiem, dlaczego.
   Wszedłem do domu, zrzucając od razu z siebie kurtkę i kładąc ją na komodzie. Nie zdejmowałem butów, nie miałem na to siły. Wszedłem do sypialni, gdzie zobaczyłem... Annabeth. Nagą. Za jakimś gościem.
   Najpierw mnie to zszokowało, myślałem, że mam zwidy albo śnią mi się jakieś głupoty. Ann jęczała przez dotyk tego mężczyzny. Miała zamknięte oczy, nie widziała mnie. Przyglądałem się im parę chwil.
   Całował jej piersi, rękami kombinował coś przy majtkach. Oparłem się o framugę drzwi i przyglądałem im w kompletnej ciszy. Jedynym znakiem mojej obecności, była spływająca łza po mym policzku.
   Ann nie raczyła otworzyć oczu jeszcze przez długie minuty. Patrzyłem, jak jest jej dobrze z innym facetem. Łza za łzą spływały po polikach. Nie wycierałem ich. Pozwoliłem, by ciekły powoli, pozostawiając ślad. Ślad w sercu, na twarzy.
   Uświadomiłem sobie w jednej chwili, jak Annabeth bardzo się zmieniła. Poszła do pracy, poznała nowe przyjaciółki, które nie grzeszyły inteligencją. Była mądra. Bardzo. Ale łatwo dała wciągnąć się w jakieś nałogi. Paliła. Sporo.
   Zaczęła ubierać się wyzywająco, co na początku mi się spodobało. Nie spędzaliśmy razem za wiele czasu, myślałem, że wszystko między nami jest dobrze. Wiedziałem, że czasem płakała. Wspominała Tartar, tak jak ja. Kilka razy krzyczała na mnie, że zostawiłem ją wtedy w Tartarze na pewną śmierć. Była chora. Choroba psychiczna dosięgnęła i ją.
   Piper i reszta z Wielkiej Siódemki odwrócili się od niej. Piper i Annabeth pokłóciły się, sam nie wiem o co i straciły kontakt. Jason po prostu się do niej nie odzywał. Hazel i Frank mieszkali sobie spokojnie w Nowym Rzymie i nie mieli o niczym pojęcia. Gdyby tylko wiedzieli...
   Ann wracała czasem pijana po nocach. Nie potrafiłem bez niej zasnąć, jednak czułem, że to nie jest to samo. Nie kochałem jej tak, jak wcześniej. Zmieniła się. Ja sam także to zrobiłem.
   Nie rozmawiałem z nikim, stałem się typem samotnika. Wiecznie przygarbiony, czasem wredny. Jednak, nie uważam bym zasłużył sobie na takie coś.
   Ann kochała się z tym facetem na moich oczach, nie mając pojęcia, że to widzę. Jęczała, krzyczała jego imię. Łzy nadal spływały po mej twarzy, postanowiłem zaczekać, aż skończą. Ledwo trzymałem się na nogach, ale musiałem dać radę. Łzy kapały na dywan, kupiony kilka miesięcy wcześniej. Byliśmy tacy szczęśliwi, wybierając go.
   Po skończonym, najwyraźniej udanym, seksie, Ann i ten facet położyli się na łóżku. Moim łóżku i Annabeth. Zakuło mnie w sercu.
   Dopiero wtedy Annabeth mnie zobaczyła. Szybko zasłoniła piersi brudną kołdrą i zaczęła krzyczeć coś w stylu: „To nie tak! Daj mi to wyjaśnić!”. Ale ja wszystko widziałem. Dosłownie. Wszystko.
   Odwróciłem się na pięcie, wziąłem kurtkę i pobiegłem do rodzicielki. Zachowałem się jak bachor, ale nikomu tak bardzo nie ufałem, jak jej. Wpuściła mnie, wysłuchała.
   Kiedy Ann przyszła pod jej drzwi, dała mi znak ręką, bym podszedł i porozmawiał z córką Ateny.
   Jedyne pytanie, jakie zadałem brzmiało: „Jak długo mnie zdradzasz?”.
   Nie otrzymałem odpowiedzi. Jedynie jakieś pomruki.
   Ann zaczęła tłumaczyć, że to uczucie wygasło, ale przyznała, że mnie kochała. Wierzyłem w to. Widziałem miłość w jej oczach podczas tych wszystkich lat.
   Skończyło się na tym, że wyprosiłem ją. Powiedziałem, że przyjdę po rzeczy następnego dnia i wyprowadzam się.
   Kiwnęła głową.
   Odeszła, mając spuszczoną głowę ze wstydu.
   A ja zaszyłem się w swoim starym pokoju i zalewałem się łzami. Mama starała mi się pomóc, ale ja nie chciałem niczego. Ani miłości. Ani opieki. Chciałem zostać sam.
   Podczas następnego roku dochodziłem do siebie. Zdałem sobie sprawę, jak krucha jest miłość. Wierzyłem jednak w jej potęgę. Podczas tego roku poprzypominałem sobie różne rzeczy, różne osoby. Kiedy zerknąłem na schody pożarowe, przypomniał mi się Nico, gdy przyszedł zjeść ciasto urodzinowe.
   Tak właśnie zacząłem intensywne myślenie o nim.
   Doszukiwałem się w jego gestach jakiejkolwiek wskazówki, co syn Hadesa może do mnie czuć. Niczego nie rozumiałem.
   Kiedy go spotkałem, dopiero wtedy do mnie wszystko dotarło. Jego spojrzenia, ignorowanie mnie... Zrozumiałem, kto jest mi pisany.
   Następne wspomnienia były związane z Nico, Jasonem, Piper... Z wszystkimi Herosami. Płakałem. Nieważne, że nie żyłem. Płakałem za nimi, za tym, że już nigdy ich nie zobaczę. Kiedy seans dobiegł końca, zostałem sprowadzony do Hadesu, w postaci duszy. Czy bałem się?
   Tak. Bałem się, że nie spotkam tam Nica.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
:') Cała sprawa z Ann wyjaśniona
Epilog pojawi się około 15 jednak.
Pozdrawiam i zachęcam do zostawienia komentarza :)

Rozdział 21 *-*

Zarozumiały ignorant


          * Percy Jackson *

         Nico złapał mnie za rękę i razem wbiegliśmy w cień. Pomimo wcześniejszych podróży cieniem, nadal było to dla mnie trudne do opanowania. Chciałem wymiotować, brzuch mnie bolał, kości zresztą też. Jednak przeżyłem. Znalazłem się na drugiej stronie, zupełnie nie wiedząc, gdzie jestem.
     – Jesteśmy w...? – zagadnąłem.
     – Asuncion.
   Wstałem i rozejrzałem się po okolicy. Pusto. Ciemno. Czarno. Chyba właśnie wkroczyliśmy na terytorium tego czegoś. Wydawało mi się, że widziałem potwora biegnącego przed siebie, niosącego w pysku jakieś kości. Śmieszne, nawet nas nie zauważył.
   Trzymałem Nico za rękę przez ten cały czas. Wiedziałem, że może zaraz zemdleć, ledwo trzymał się na nogach. Widać było, jak te podróże go niszczyły. Kiedy poszliśmy spać, on cały czas się budził, trząsł albo szeptał moje imię. Bał się. Ja bałem się o niego.
   Przytuliłem go nagle. Strach, że to może być ostatnie miejsce, które zobaczę, przyprawiała mnie o dreszcze. Zawsze wyobrażałem sobie swoją śmierć zgoła inaczej. Na łące, w spokoju i samotności. Odszedłbym, gdy osiągnąłbym wszystko, czego chciałem. Miałbym kochającego... męża, może rodzinę. Odszedłbym wiedząc, że wszystko, co zostawię po sobie, było coś warte. Uratowanie świata dwa razy. Przejście przez Tartar. To były naprawdę wielkie rzeczy.
   Jednak chciałem mieć osobę, która szczerze mnie kochała. Która byłaby w stanie oddać za mnie życie, ale także pogodzić się z moją śmiercią. Czy Nico był taką osobą?
   Na pewno oddałby za mnie życie, ale czy gdybym zginął, potrafiłby się otrząsnąć? Jego najlepszy przyjaciel umarł, ma tylko przyjaciółkę z Obozu, do której może nawet nie wrócić... Nie chciałem o tym myśleć. Ale z drugiej strony, jak nie teraz, bliski śmierci, to kiedy? W drodze do Elizjum? O ile jeszcze do niego trafię...
   Pocałowałem Nico w czoło i złapałem jego twarz w dłonie. Oczy wyróżniały się na tle jego bladej cery, lecz wydawały się czarne. Pomimo smętnego koloru, czułem od nich miłość. Pocałowałem Nico z taką namiętnością, na jaką było mnie w tej chwili stać. Jego wargi były takie zimne, pragnęły dotyku. Całował mnie z zachłannością, jakby wiedział, że mogą to być nasze ostatnie pocałunki. Nie chciałem ich kończyć.
   Miałem zamknięte oczy, wyobraziłem sobie piękną łąkę wokół nas. Nie chciałem otwierać oczu. Oznaczałoby to kontakt z rzeczywistością. Trzymałem Nico za szczękę, nie chcąc go puścić.
   Ale kiedyś musieliśmy.
   Oderwałem się od niego i popatrzyłem mu głęboko w oczy. Widziałem w nich miłość, wolę walki i nadzieję. Uśmiechnąłem się szeroko. Trzeba spróbować.

***

   Odgryzłem jednemu przeciwnikowi głowę i natychmiast zabrałem się za kolejnego potwora. Było ich ze sto. Każdy szedł w kierunku moim i Nico. Mój chłopak strzelał do nich z łuku, stał paręnaście metrów za mną. Dopiero teraz zauważyłem, że z mojej sierści jakby wydobywał się blask, który ranił potwory. Przy okazji ochraniał mnie i Nica.
   Syn Hadesa strzelał do potworów celnie, niektóre po jednej strzale zamieniały się w pył. Walczył. Ja nie pozostawałem w tyle, zabijałem wszystko, co nabijało się na moje zęby i pazury. Nie byłem w stanie zliczyć ile potworów już zabiłem.
   Po kilku minutach, Nico został zmuszony użyć miecza, ponieważ potwory zaczęły coraz bardziej na nas nacierać. Niektóre wydawały się mądrzejsze od innych. Unikały moich „ciosów”, atakowały bardziej rozważnie. Zostało jakieś sześćdziesiąt potworów. Ponad połowa. Wierzyłem, że damy radę.
   Broniłem Nico, jak tylko się dało. Rzucałem się na wszystkich, co chcieli go choćby tknąć – czyli po prostu na wszystkich. Miałem kilka ran, ale żadna z nich nie była bardzo poważna. Ochrona od Apolla działała, czułem się silny.
   Po zabiciu kolejnych dwudziestu potworów, powoli zaczynało mi brakować tchu. Chciałem wręcz krzyknąć: „Dajcie mi dziesięć minut i wracam do was, kochani!”. Niestety, nie mogłem tak zrobić. Ponieważ nie mogłem mówić. Oraz też dlatego, że po prostu nie wypadało.
   Rozszarpaliby mnie na strzępy podczas tej przerwy.
   W sumie, to nie wiedziałem z kim walczę. Zabijałem wszystko po kolei, pył częściowo przysłaniał mi oczy. Na początku walki na pewno rzuciłem się na harpię, ale czy teraz też walczyłem z tą rasą? Nie wydawało mi się. Każdy potwór się czymś wyróżniał. Jeden wyższy, drugi niższy z wielkimi ramionami, trzeci bez oczu. Na pewno zostały stworzone przez... ciemność?
   Może, kiedy wychodziły z Tartaru, ktoś... Pozamieniał parę rzeczy? To dziwne. Odrzuciłem te myśli i skupiłem się na walce.
   Zabiłem kolejnych dziesięciu przeciwników i zerknąłem na Nica. Krwawił z prawego boku. Trzymał się za niego, ale widziałem, jak cierpi. Szybko skoczyłem w jego kierunku i ryknąłem na potwory. Przez sekundę stały w bezruchu, jakby się mnie przestraszyły. Nie trwało to jednak długo, ponieważ otrząsnęły się i kolejny raz na nas zaszarżowały. Słyszałem, jak Nico szuka ostatniego batona, ale nie może go znaleźć. Przecież ostatniego zjedliśmy wczoraj!
   Warknąłem i wróciłem do zabijania potworów. Nico nadal szukał pokarmu Bogów, nadaremno. Mogliśmy umrzeć. Szanse na przetrwanie nagle zniknęły. Z wściekłości na samego siebie, Bogów, głupotę ludzką, zacząłem atakować z coraz większą siłą.
     – Oj, weź, bo się zaraz porzygam z tej miłości! ˜– usłyszałem nad sobą.
   Nie zerknąłem jednak w tamtym kierunku. Jakaś kobieta tylko chce odwrócić moją uwagę. Pewnie jakaś zapomniana bogini...
     – Tacy słodcy, zginiesz, ratując swojego ukochanego. Rzygam tym! Rzygam tą miłością!
   Ignorowałem ją. Warczałem i ryczałem, rzucałem się na wszystkich. Miałem jeden cel. Ocalić Nico. Słyszałem jego krzyki. Kazał mi do siebie wracać, chciał, żebym umarł z nim. Ja nie chciałem umierać. Nie widziało mi się takie zakończenie. Nie przez przypadek, kurwa, jestem Synem Posejdona, by umrzeć w taki sposób!
   Zabijałem najszybciej, jak mogłem. Potworów było coraz mniej, to dawało mi motywację. Gdy zostało ich już tylko kilka, Nico dołączył się do mnie. Walczyliśmy, osłaniając się. Ta kobieta nadal coś do nas krzyczała, ale ignorowaliśmy ją. Gdy zabiłem ostatniego potwora, zamieniłem się w człowieka.
   Otarłem krew cieknącą z mojego nosa i przyciągnąłem do siebie Nica. Całowałem go namiętnie, ta bogini krzyczała coś do nas, ale nie myślałem o niej. Udało się. Będziemy żyć.
     – Perseuszu Jacksonie... Ty zarozumiały, arogancki ignorancie! – usłyszałem na tyle głośno, że przerwałem pocałunek.
     – Chyba troszkę przesadziłaś – skwitowałem jej zachowanie.
   Popatrzyła na mnie, zaciskając dłonie w pięści. Była dość... mała. Miała około metra czterdziestu wzrostu, nie widziałem dokładnie. Stała kilkanaście metrów ode mnie, więc nie widziałem twarzy. Ubrana była w zwykłą, czarną, postrzępioną sukienkę do kostek.
     – Nienawidzę ciebie i tej twojej miłości! – krzyknęła.
     – Ktoś tu chyba cierpi na brak chłopaka... – mruknąłem. – A ja lubię miłość.
     – A ja nienawidzę! Nienawidzę wszystkiego i wszystkich!
  Zerknąłem na Nico. Wydawał się być równie zmieszany tą sytuacją co ja.
     – Nie ma chociaż jednej rzeczy, którą być lubiła? – spytał Nico.
   Zaczęła się do nas przybliżać. Miała strasznie długie paznokcie i krwiożerczy wzrok.
     – Lubię śmierć, Nico. Waszą śmierć.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam! 
Tak naprawdę skończyłam rozdział w nocy... Ciii XD
Muszę wam powiedzieć, że to prawie koniec serii. Jeszcze jeden rozdział, epilog i kończymy! 
Nie martwcie się, nadal będę pisać <3 
Kace was xD
Te wszystkie podziękowania, blablabla pojawią się pod epilogiem. Mam nadzieję, że to tam wykażecie swoją aktywność :))
Pozdrawiam, kolejny rozdział około 12.
Epilog pojawi się w okolicach wieczoru :3 
Dzisiaj kończymy! 
Pozdrawiam i zachęcam wszystkich do komentowania i brania udziału w ankietach :3
Jeszcze raz pozdrawiam <3

niedziela, 3 stycznia 2016

Rozdział 20 *-*

Walka


          * Nico di Angelo *

   Nie wiem dlaczego, ale miałem głupie przeczucie, że niedługo zginę. A może nie wcale takie głupie?
   Wziąłem łuk zmarłego Willa i poszukałem wzrokiem jakichkolwiek strzał.
     – Tam są – powiedział Percy i wskazał na sąsiedni pokój. 
   Nie pytałem, skąd to wiedział. Uśmiechnąłem się leciutko w podzięce i ruszyłem do wskazanego miejsca. Rzeczywiście o ścianę oparty był kołczan z wieloma strzałami w środku. Wziąłem jedną z nich i obejrzałem w dłoni. Ostry grot, idealnie wyważone… na pewno prezent od Afrodyty wybierany z pomocą Aresa. 
   Wziąłem wszystko do jednego miejsca i położyłem dłonie na biodrach, zastanawiając się, co dalej zrobić. Może powinienem umyć się przed spotkaniem z harpią, by ta nie miała przygotowanej riposty na temat mojej schludności? A może, właśnie powinienem wymyślić na nią jakąś sensowną odpowiedz, bo już śmierdzielem śmiercią, bronią i krwią, a nie zdążę się już umyć? Co z tego, że myłem się dzisiaj. Robiłem to w brudnej wodzie, nie używając ani mydła ani gąbki. 
     – Zaraz zajdzie słońce – zauważył Percy. 
   Wyjrzałem przez okno i pokiwałem głową. 
     – Umrzemy? – spytałem cicho, domyślając się, jaka będzie odpowiedź. 
     – Są na to dość duże szanse – przytaknął Percy i złapał mnie za dłonie. – Nawet, jeśli mi się coś stanie, masz żyć, rozumiesz? – Patrzył mi w oczy, które nie zniosłyby sprzeciwu.
     – Nie – mruknąłem. 
   Percy oparł się swoim czołem o moje i powoli wypuszczał powietrze. Był zmęczony prawdopodobnie tak samo mocno jak ja i najchętniej poszedłby spać. 
     – Masz żyć – jęknął. 
   Przytuliłem go najmocniej jak potrafiłem, czując się bezpiecznie w jego ramionach. Tak bardzo nie chciałem walczyć z potworami. Chciałem pójść do szkoły i dostać po raz pierwszy jedynkę za nieodrobione zadanie domowe. 
   Marzenia. 
   Puściłem Percy'ego i popatrzyłem w jego zmieniające się oczy. Raz prosiły o pomoc, a chwilę później pałały nienawiścią.
     – Wypiłem ten eliksir – wyznał Syn Posejdona, jakby czytał mi w myślach. – Mam mały mętlik i to tyle.
   Pokiwałem wolno głową i położyłem dłoń na jego policzku.
     – Damy radę – oznajmiłem optymistycznie.
   Percy uśmiechnął się szeroko. 
     – No pewnie!


***

   Odparowałem kolejny cios harpii. Zaczęły irytować mnie jej skrzeki, najchętniej bym ją po prostu zabił. Ups. Właśnie to zrobiłem.
   Zostały do pokonania jeszcze trzy harpię i jeden niezidentyfikowany potwór, z którym walczył Percy pod postacią lwa. Przyznam, że wyglądał majestatycznie. Obracał się wokół przeciwnika, żeby następnie zaatakować z pełną mocą. Jego wróg był już naprawdę słaby, więc mieliśmy spore szanse na wygraną.
     – Głupie porzucone dziecko śmierci – usłyszałem nad sobą.
   Szybko cofnąłem się o kilka kroków i zamachnąłem mieczem. Łuku używałem wcześniej, kiedy jeszcze dzieliła mnie z harpiami odległość powyżej dziesięciu metrów. 
   Harpia została przecięta wpół, a jej pył trafił w moją twarz. Na szczęście, zdążyłem zamknąć oczy, więc nie było tak źle. Jeszcze tylko dwie harpie. 
   Pokonanie ich wydawało się być dość prostym poleceniem. Po prostu: podejdź, dziabnij, zabij i odejdź.
   W praktyce natomiast było to trochę trudniejsze. Już ominę fakt, że harpia ma spore szpony, które łatwo przechodzą przez skórę i zostawiają głębokie rany. Ona są po prostu bardzo denerwujące, co łatwo mnie dezorientuje. Wracając do ran, miałem ich już sporo w okolicy nóg oraz torsu. Starałem się nie zwracać na nie zbyt dużej uwagi, w czym doskonale pomagały mi potwory.
   Odepchnąłem harpię mieczem i szybko zaatakowałem drugą. Przez źle wymierzony miecz, tylko drasnąłem jej skórę na przedramieniu. Zakląłem w myślach. Miałem dość walki. Jak najprędzej odwróciłem się, wymachując przy tym mieczem. Trafiłem nim harpię, z której pozostał popiół. 
   Kiedy już miałem zaatakować ostatniego potwora, Percy złapał ją w psy i zmiażdżył. Oparłem się o miecz. 
   Przetrwaliśmy. O dziwo, nie było to aż takie trudne.
   Starałem się uspokoić oddech i otarłem pot z czoła. Zaczekałem na Percy'ego, który z powrotem zamienił się w człowieka. Miał na sobie to, co wcześniej, tylko strasznie pocięte od szponów potwora. Krew leciała mu z torsu, z ramienia, ledwo stał na nogach. Jak ja byłem w dobrym stanie, z Percy'm było strasznie. 
     – Gdzie mamy ambrozję? – spytałem i podszedłem do niego.
   Objął mnie ramieniem, a ja dodatkowo objąłem go w pasie. Schowałem miecz i skierowałem się w stronę opuszczonego budynku.
     – Chyba w twojej kurtce jest – mruknął Percy.
   Miałem wrażenie, jakby tracił przytomność. Prawie biegłem do pokoju, w którym zostawiłem swoją kurtkę i ambrozję. Położyłem Percy'ego przy ścianie i wyciągnąłem z kieszeni lek. Podałem Percy'emu połowę batonika. Ugryzł kawałek. Wyciągnąłem wodę i polałem nią jedną z głębszych ran na ciele syna Posejdona. Podarłem skrawek swej koszuli i zacisnąłem ramię zielonookiego, by krew tak bardzo się nie sączyła.
     – Powoli jest mi lepiej – szepnął Percy. – Nic mi nie będzie.
   Pokiwałem wolno głową. Miałem nadzieję, że tak właśnie będzie. 
     – Jak było w... – poszukałem odpowiedniego słowa ˜– w skórze lwa? 
   Syn Posejdona uśmiechnął się szeroko i popatrzył na mnie.
     – Na początku czułem się dość niekomfortowo, jakby nie w swoim ciele. Wiesz, jakby dusza nie do końca zgrała się z ciałem. – Przytaknąłem. – Ale później było idealnie, zgrałem się, przyzwyczaiłem i poczułem tę moc.
   Uśmiech wkradł się na mą twarz. Rzeczywiście, Percy potrafi mieć dużą moc, jeśli tylko zechce. 
     – Ta walka wydawała mi się być za prosta – wyznałem. – Zgaduję, że później będzie trudniej.
   Percy złapał mój podbródek i przypatrzył się mojej twarzy. Przyznam, było to jednocześnie podniecające i ogłupiające.
     – Zależy, dla kogo była za prosta, panie wszechmocny – zaśmiał się.
   Przybliżyłem się do niego i leciutko pocałowałem. Po walce, jakby wszystkie złe emocje opadły; smutek, złość, niepewność odeszły. Liczyło się tylko to, że przeżyliśmy. Nie myślałem o tym, co się stało, o Willu, tylko o tej chwili. Odsunąłem się od Percy'ego, będąc szczęśliwym choć przez chwilę. Popatrzyłem w jego oczy. Tak cudownie spokojne, kochające. Uśmiechnąłem się szeroko.
     – Trzeba iść spać, pani śpiochu – powiedziałem, głaszcząc go po włosach.
   Percy popatrzył na mnie zadowolony i ziewnął. Korzystając z okazji, też to zrobiłem. Taki dziwny odruch. 
     – Ja zostanę na warcie, a ty możesz spać – powiedziałem.
   Chłopak ściągnął wargi ku sobie i wydął usta.
     – Idziesz spać ze mną – postanowił.
   Popatrzyłem na niego, jak na idiotę.
     – Chcę przeżyć do jutra – odpyskowałem.
     – A ja chcę się do ciebie poprzytulać.
   Westchnąłem głośno. Kazałem Percy'emu gdzieś się rozłożyć, a sam przeszukałem teren. Nic podejrzanego, zwierząt tutaj nie było, potworów nie widziałem. Wróciłem do chłopaka, który za poduszkę wziął sobie moją kurtkę i czekał na mnie. 
   Ugryzłem ostatni kawałek batona, by moje rany sklepiły się przez noc i położyłem się obok syna Posejdona. On od razu objął mnie ramieniem i przyciągnął do siebie. Uśmiechnąłem się i postanowiłem odezwać:
     – Miłych snów, miły panie mój.
   Percy pocałował mnie w kark i mocniej otulił.
     – Dobranoc. Musisz być pełny sił, jutro znowu gdzieś trzeba się przeteleportować.
   Pokiwałem głową. Kolejna podróż cieniem. 
     – Dam radę. Nie jestem małym dzieckiem – zapewniłem.
     – Dla mnie zawsze będziesz tym siedmiolatkiem, którego poznałem za pierwszym razem.
   Uśmiechnąłem się.
     – Zjadłbym teraz niebieski tort urodzinowy.
   Śmiech Percy'ego dotarł do mych uszu, koił moje nerwy. 
     – Jeszcze go zjemy, zobaczysz. 
   Obiecałem sobie w myślach, że jeszcze kiedyś to zrobimy. 
     – Wtedy obsmaruję się niebieskim lukrem – zagroziłem żartobliwie.
     – Chętnie go zjem. Lubię niebieski.
     – Oj wiem, Percy... – Westchnąłem. – Oj, wiem.
  
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Kurde, spóźniłam się pół godziny ;-;
Nieważne xD
Ej, wymyśliłam już prolog do kolejnej części w kościele i w ogóle epilog... Czy coś jest ze mną nie tak? XD
Mam nadzieję, że sylwester był dla was udany, u mnie było... ciekawie (If you know what I mean) XD 
Już dzisiaj powinien pojawić się kolejny rozdział :3 Więc wyczekujcie! 
Pozdrawiam, zachęcam do komentowania i brania udziału w ankietach <3
Dobranoc, dzień dobry i takie tam xD
Jeszcze raz gorąco pozdrawiam :3