niedziela, 31 maja 2015

Rozdział 7 1/2 *-*

Przemyślenia


          * Nico di Angelo *

   Szukaliśmy Willa trzy dni. Trzy, ciągnące się mozolnie dni. Trwały wieczność, kilka razy myślałem nawet, że już nigdy go nie zobaczę. Chodziłem wraz z Percy'm, Drew i Luną za dnia, a w nocy zmieniałem się w cień i dokładnie badałem najbliższą okolicę. Nikogo nie znalazłem. Chejron miał przeciwwskazania co do mojego zachowania, ale aktualnie miałem na niego wyjebane. Chciałem wybaczyć Willowi jego zachowanie. Mimo wszystko, nie mogłem o nim tak łatwo zapomnieć i na pewno nie zostawię go w takiej sytuacji. 
   Teraz, siedzę w domu, w łóżku i wręcz rozpaczam. Przeglądam nasze wspólne zdjęcia i myślę o tym, że już nigdy go nie zobaczę. Nigdy nie usłyszę jego śmiechu. Wolałbym nawet, żeby na mnie nakrzyczał, tylko żeby tu był! Dlaczego go tu nie ma?! Nie ma przy mnie nikogo - zresztą, jak zawsze! Ha, a ja myślałem, że mogę być lubiany i kochany... jak ja się pomyliłem. Załkałem cicho i wyciągnąłem dziennik. Dziennik, w którym codziennie pisałem. Otworzyłem na kilku ostatnich stronach i zacząłem płakać. Oto urywki zdań:

,,Percy znów mnie nie lubi... zawiodłem go. Znowu."
,,Will zaginął... przeze mnie."
,,Nadal żyję, lecz nie wiem, czy będzie trwało to dość długo."
,,Chcę umrzeć"


   Moje łzy spływały po policzkach strumieniami. Mimo minionych lat, nadal nie doszedłem do siebie po minionych wspomnieniach z Tartaru czy z innych sytuacji. To wszystko gromadziło i nadal gromadzi się we mnie i tylko czeka, aby wybuchnąć. Powoli nie wytrzymuję tej całej sytuacji. Chciałbym po prostu zniknąć, rozpłynąć się, ale tak, aby nikt o mnie nie pamiętał. Mogę się rozpłynąć w cień, lecz wtedy moja dusza nie odejdzie, tylko będzie za mną podążać. To wszystko jest chore.
   Dlaczego nie mogę być normalny, mieć normalnych problemów i normalnego życia? Muszę być inny, odosobniony, po prostu pierdolnięty... Wszyscy mnie zostawią, bo uznają, że nie ma sensu się ze mną użalać... Nie, koniec.
   Otarłem łzy i postanowiłem ostatni raz poszukać Willa. Sam, przemierzając kilometry, poza obozem narażając się na potwory i pustkę. Wstałem z łóżka i podszedłem do drzwi. Głęboko odetchnąłem, wolno wypuszczając powietrze i starając się opanować. Miecz ze stygijskiego żelaza uwieszony był przy moim lewym biodrze, a nawet, po prawej stronie znajdował się zwykły sztylet. Nigdy nie wiadomo, kiedy się może przydać.
   Otworzyłem drzwi jednym ruchem ręki, wyszedłem i zgrabnie zamieniłem się w cień, choć na chwilę zapominając o swoich problemach...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Boże, przepraszam, że aż tak krótki. Z tego powodu Nico będzie miał 3 rozdziały, a nie 2, jak normalnie ;-; Po prostu tak długo nic nie dodawałam, a chciałam to zrobić jeszcze w maju ;-; Wyczekujcie rozdziału niedługo, a na razie napraszam was na:
Bezdusznicy
Ucieczka mą jedyną nadzieją
Pozdrawiam i życzę udanego czerwca C: 

niedziela, 24 maja 2015

To nie rozdział ;-;

Witam wszystkich :3
Nie wiem, mam jakiś dobry humor i chciałam tu coś napisać xD
Muszę wyjaśnić parę spraw i się czymś pochwalić. Więc... zaczynamy :D

Najpierw zacznę od statystyk. Wow, wow, wow :D Jestem dumna. Mojego bloga odwiedzono na tę chwilę: 8642 razy ;-; To moje największe osiągnięcie życiowe xD Dziękuję wam za wszystko! Za wszystkie wenodajne komentarze, udostępnienia, pokazywanie bloga przyjaciołom również jarających się Percico... Dziękuję! Dzięki wam, moje poczucie własnej wartości momentami się podnosiło i czułam się komuś potrzebna *-* Ostatni już raz: dziękuję :3

Ankieta: Na chwilę obecną zagłosowało 23 osoby *-* Z czego 19 na: Genialny *-*, 2 na: Super :D, 1 na: Poniżej średniej :( i 1 na: Weź to zamknij -.-. Znów jestem dumna ^-^ Dziękuję za każdy oddany głos, a jeśli tego nie zrobiłeś/aś, to proszę o zrobienie tego :) Będę wiedziała ile osób naprawdę czyta tego bloga, bo wiem, że nie wszyscy komentują (choć do tego również bardzo zachęcam, a nawet błagam na kolanach!) z różnych powodów.

Ogólnie jaranie się. Przechodziłam przez okres, kiedy rozdziały pojawiały się rzadko, mój pomysł zanikał... ale to minęło. Moja miłość do Percico nie zniknęła ani na chwilę, tylko musiałam spojrzeć na tę parę z nieco innej perspektywy *-* Rozdziały będą nadal się pojawiać, a blog pozostawiam nie zawieszony. Amen.

Dobra, teraz mogę zacząć wyjaśniać :D

Opowiadanie Percico będzie miało może z 30/35 rozdziałów, jak dobrze pójdzie i postaram się pisać dłuższe notki ;-;

Jak nie będzie rozdziału, to oznacza, że nie mam czasu, bo mam szkołę, prywatne życie (w tym chłopaka) i jeszcze 2 inne blogi na głowie (linki będą na dole)

Szykuje dla was specjał z okazji 10 000 wyświetleń...

I mam nowego bloga :3 Zapraszam was na niego bardzo serdecznie! Znów błagam o komentarze i udostępnienia :3

Oto kawałek rozdziału:

,,Obudził mnie dudniący odgłos uderzania metal o metal. Dzwony kościelne. Ziewnąłem cicho ze zmęczenia i przetarłem swe zaspane ślepia. Wczorajszej nocy musiałem wykonać trzysta brzuszków za karę i dlatego ból w okolicach brzucha nie był dla mnie nowością. A za co dostałem tę karę? Za uśmiechnięcie się. Chwila nieuwagi i moje kąciki ust automatycznie powędrowały ku górze. Jak ja tego nienawidzę... usiadłem na skraju łóżka i złapałem się za bolącą część ciała. Ból nie doskwierał mi przesadnie, ale jednak się pojawił. Na moje nieszczęście.
Wstałem i podszedłem do ogromnej szafy, zajmującej całą ścianę. Mimo pozorów, znajdowało się tam mało ciuchów. Więcej było tam notatników czy różnego rodzaju broni. Chyba z trzy pistolety oraz jeden karabin. Pewnie coś tam by się jeszcze znalazło, ale na razie nie miałem potrzeby zaglądać w czeluście mojej garderoby. Zamiast tego wyciągnąłem potrzebne ubrania i ruszyłem z neutralnym wyrazem twarzy do łazienki.
Minąłem swoją matkę oraz ojca, podążających do swoich własnych łazienek. Według prawa 186 ,,Każdy z domowników ma posiadać własną łazienkę". Ja tam nie narzekałem. Przynajmniej nie musiałem czekać w kolejce, aż ktoś opuści pomieszczenie i będę mógł się w spokoju ubrać. Zamiast tego, wszedłem do pokoju na lewo i przyjrzałem się znanemu otoczeniu."

http://bezdusznicy.blogspot.com/

http://ucieczkamajedynanadzieja.blogspot.com/  <--- również zapraszam :3


I to chyba tyle :3 Wyczekujcie rozdziału dzisiaj bądź na kilka dni! Pozdrawiam i jeszcze raz wszystkim dziękuję i proszę o zostawienie po sobie jakiegoś śladu :3

sobota, 16 maja 2015

Rozdział 6 *-*

Co to za miejsce?


          * Will Solace *

   Ocknąłem się w jaskini. Nie czułem nic, prócz bólu, zaczynającego się w nadgarstkach, przechodzącego przez ramiona, a kończącego w brzuchu. Syknąłem cicho i otworzyłem oczy. Dobra, to nie była jaskinia, a raczej grota. Widziałem światła, czerwone i pomarańczowe, co świadczyło o zachodzie słońca. Czyli albo spałem dzień, czy dwa... Ważne, że żyłem, pomyślałem optymistycznie. Nikogo oprócz mnie nie było. Nie uznawałem tego za dobrą wiadomość. Wolałbym obecność krwiożerczego potwora od samotności. Przynajmniej dowiedziałbym się co tutaj robię i dlaczego tu jestem. Spojrzałem w dół.
   W brzuch miałem wbity sztylet z jakąś pomarańczową mazią. Nie dobrze, znając moje szczęście to śmiertelna trucizna do której nie ma antidotum. Moje nogi lekko dotykały mokrej ziemi, ale najdziwniejsze było to, że nie miałem butów. Rozumiem, ściągnąć więźniowi koszulkę czy spodnie, ale buty? Pokręciłem głową, co wiązało się z bólem w okolicach karku. Prawa ręka wyglądała o niebo lepiej niż lewa i to właśnie ją miałem przybitą do skały. Mogłem przypominać znanego nam Jezusa Chrystusa, tylko wersja herosa.
   Poruszyłem wolną ręką i mimo piekielnego bólu, starałem się wyciągnąć sztylet z brzucha. Tak, to byłby pomysł hańbą przyćmiony dla zwykłego człowieka, ale nie dla tak uzdolnionego półboga, jakim byłem. Czy to zuchwalstwo? Chyba nie. Jedynie, przyznaję to, jaki jestem.
   Jednym, szybkim ruchem wyciągnąłem ten metal i przeciąłem linę. Spadłem z łoskotem na ziemię. Poczułem, jak z moich ust zaczyna lecieć krew, co uznałem za bardzo zły znak. Pomodliłem się szybko do Apolla o pomoc, ale i sam zacząłem się leczyć. Rękę przyłożyłem do brzucha i zacząłem cicho wypowiadać modlitwę w języku łacińskim. Z ręki zaczęły dosłownie wychodzić macki w kolorze żółtym i to właśnie one miały za zadanie mnie uleczyć. Westchnąłem ciężko i stęknąłem na tyle cicho, że tylko ja mógłbym to usłyszeć.
   Z początku bolał mnie brzuch, ale po kilkunastu sekundach rana zaczęła się sklepiać, a ja czuć coraz lepiej. Wziąłem kilka głębszych oddechów i już po chwili, czułem się jak nowo narodzony. Usiadłem na ziemi i oparłem się plecami o ścianę, która była nieprzyjemnie zimna. Wzdrygnąłem się. Jak mogę się stąd wydostać? Znaczy, samo wyjście z groty jest banalnie proste, ale co dalej? Nie mam żadnych pieniędzy ani nie wiem gdzie jestem. Otrząsnąłem głową i znów spojrzałem na wyjście.
   Było już ciemno, słońce schowało się za wzgórzem. Czułem wszechogarniającą pustkę oraz zimno. Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuję, ale było to nierealne. Choć, w sumie, co w życiu herosa jest realnego?  Nie wiem, w tej chwili nie miałem po prostu siły na myślenie. Skuliłem się z wielkim bólem w małą kulkę i podpełzłem do samego końca groty. Było tam troszkę cieplej, ale zgaduję, że bez zapalenia płuc nazajutrz się nie obejdzie.
   Ze strachem wymalowanym na twarzy, zasnąłem.

***

   Obudziłem się i natychmiast tego pożałowałem. Wolałem tkwić w objęciach Morfeusza, a najlepiej, żeby on mnie nie wypuszczał i szeptał miłe słowa do ucha. Ale tak nie było. Zamiast tego, przy wejściu, stał potwór. Nie znałem tego gatunku. 
   Długie, różowe włosy opadały, na jego szkarłatną twarz i odsłoniły troje oczu, nie mogących mnie wyłapać, przez otaczającą moją osobę ciemność. Stwór był wysoki, aczkolwiek widziałem wyższe potwory. Ten mógłby mieć z cztery metry wysokości. Jego skóra była dziwnie fioletowa, a ręce i nogi proporcjonalnie dostosowane do ciała. W lewej dłoni dzierżył miecz, również koloru różowego, a na nim był jakiś napis, którego nie potrafiłem odczytać z tej odległości. 
   Na sobie miał narzuconą skórzaną, brązową kurtkę, która opinała jego muskularne, lecz nie za grube ciało oraz czarne spodnie. Gdyby nie ten kolor skóry i troje oczu, można by pomyśleć, iż był on rozwydrzonym nastolatkiem, starającym się zwrócić uwagę innych. 
   Przybliżyłem się jeszcze bardziej do ściany, w nadziei, że mnie nie znajdzie. Wydawało się to być mało prawdopodobne, ze względu, na jego poszerzony zasięg widzenia przez trzecie oko, które znajdowało się na środku czoła. Jednak, na przekór wszystkiego, potwór mruczał coś pod nosem i stał tam, gdzie byłem uwięziony. Później wziął do drugiej ręki sztylet, który wcześniej znajdował się w moim brzuchu. Na samo to wspomnienie złapałem się za wyżej wymienione miejsce i zmrużyłem oczy.
   Stwór, podniósł sztylet wysoko, tak, że słońce odbijało się od niego i trafiło prosto w moje ślepia. Westchnąłem cicho i z nikłą nadzieją, zasłoniłem się. Niestety, potwór zdążył mnie zauważyć, zapewne w odbiciu sztyletu.
     - Ahh... tu byłeś przez ten cały czas. Chodź, chcę tylko porozmawiać. - przekonywał i odłożył broń.
   Miecz i sztylet znalazły się z głośnym hukiem na ziemi. Odsłoniłem się i popatrzyłem na niego niepewnie. Miał poważny wyraz twarzy, ale chyba nie miał złych zamiarów. Cóż, nie mam nic do stracenia, pomyślałem i spróbowałem wstać. Ból w okolicach brzucha, nie dał o sobie zapomnieć i zarówno on jak i prawa dłoń, uniemożliwiły mi to zadanie. Dźwignąłem się na nogi, a w następnej chwili znów leżałem na podłodze.
     - Zapomniałem... Przecież, dałem ci truciznę - mówił bardziej do siebie niż do mnie - No cóż, musisz sobie jakoś poradzić.
   Zacisnąłem usta w wąską linie i podniosłem się znowu. I znowu. I znowu. W pewnym momencie chciałem się poddać, krzyknąć, że wolę umrzeć niż z nim porozmawiać, lecz wtedy przypominałem sobie o Nicu. O jego kruczoczarnych włosach i ciemnobrązowych oczach, które momentami patrzyły na mnie czule. O jego bladej cerze, która dla innych mogła wyglądać przerażająco w połączeniu z jego stylem ubioru, a dla mnie wszystko idealnie do siebie pasowało. Pomyślałem nawet o jego klacie, bo prawda jest taka, że kiedy on miał jakiś wypadek, to właśnie ja się nim opiekowałem i mogłem przy okazji pooglądać sobie jego ciało. Najlepsze kilka chwil w moim życiu.
   To dla niego się nie poddałem i nigdy nie poddam. Gdy już dotarłem do stwora, powiedział mi on tylko jedno zdanie.
     - Nie poddałeś się.
Kiwnąłem głową i uśmiechnąłem się zadowolony. Usiadłem na krześle, które znajdowało się tuż obok mnie i oparłem się o nie. Wziąłem kilka głębszych oddechów i popatrzyłem na potwora wyczekująco. Po pięciu sekundach zrozumiał o co mi chodzi.
    - A, no tak. Pewnie zastanawiasz się, po co tutaj jesteś. - kiwnąłem wolno głową - Otóż, chciałem ci wyjaśnić parę spraw. Po pierwsze, jak już zdążyłeś zauważyć, cały świat powoli pokrywa się ciemnością. Zaczęło się od Ameryki Południowej, a teraz to przechodzi do nas. Trzeba coś z tym zrobić. Posłuchaj... - powiedział przyciszonym głosem, a ja pochyliłem się z bólem nad stołem - Jeżeli ta ciemność zawładnie całą planetą, to chyba wiesz co się stanie. Wszyscy poumierają, dużo osób już to zrobiła. Ale prawda jest taka, że jeśli zginą ludzie, zginiemy również my, potwory. Tak naprawdę, wtedy życie na ziemi straci sens, bo zapewne bogom nie będzie chciało się ruszać tyłka z Olimpu i będą tam siedzieć i rywalizować. A my pozostaniemy sami i znudzeni. Chcę ci tylko przekazać, że jeśli zginiecie to my niedługo potem też odejdziemy. Więc proszę, daj mi dokładnie wyjaśnić mój plan i potem pomóc mi go zorganizować.
   Kolejny raz kiwnąłem wolno głową i zamyśliłem się. Albo będzie koniec świata i wtedy zginą wszyscy prócz oczywiście bogów, albo wszyscy przeżyją. Niby łatwy wybór, ale ja nadal się wahałem. Ból w okolicach wszystkiego doprowadzał mnie do szału, a ja nie umiałem temu zaradzić.
     - Dobra... zgadzam się. - wychrypiałem.
   Potwór uśmiechnął się i zaczął objaśniać mi szczegóły planu. To mogło się udać...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział jest dłuższy, więc proszę bez narzekań ;-;-;
Chcę tylko powiedzieć, że nigdy tak szybko nie zdarzyło mi się pisać na klawiaturze XD Nie ważne, to tylko moje spostrzeżenia :D
Tak jak mi doradzała Lifiyath powiększyłam czcionkę bloga i myślę, że wszystko jest bardziej czytelne :D Dziękuję za porady i komentarze przesyłające wene :)
Chciałam tylko jeszcze napisać, że już mam 14 lat xD Nareszcie :D Urodziny miałam 12 maja, a spędziłam ten dzień fatalnie, ale to również na inną okazję ;)
Do zobaczenia niedługo i następny rozdział z perspektywy Nica ;)

sobota, 9 maja 2015

Rozdział 5 *-*

 Kłamstwa

          * Will Solace *

Po okropnie długiej kłótni z Nick'iem, ruszyłem do swojego domku. Wiem, że nakłamałem, ale jakie miałem wyjście? Kocham Nica od dłuższego czasu i nie pozwolę, aby jakiś słynny Syn Posejdona mi go zabrał. Zresztą, widziałem to w oczach Nica, że nie jest do końca pewny swoich uczuć. Cóż... pozostało tylko czekać.
     Reszta dnia minęła normalnie. Noc spędziłem na czytaniu książek, choć nie mogłem się skupić. Myślałem cały czas o Percy'm i Nicu, którzy mogliby spędzić tę noc spokojnie, gdybym nie namieszał. Jestem głupi. Tępy i głupi. Wyszedłem do lasu, aby trochę odpocząć. Wiedziałem, że mogę tam spotkać Nica, ale miałem to gdzieś. Błądziłem, uważając na wystające korzenie drzew oraz gałęzie, mające już na sobie liście. Myślałem o tej całej sytuacji, rozważałem wiele możliwości i zawsze dochodziłem do tego samego wniosku. Jestem debilem i powinienem przeprosić. Pokręciłem przecząco głową i usiadłem na pieńku.
    Wokół mnie, nie było nikogo ani niczego. Zdałem sobie sprawę, że po raz kolejny zostałem sam. Każdy mnie opuszczał. Wyjąłem z kieszeni żyletkę. Ciąłem się od niedawna, mogłem właściwie powiedzieć, że zdarzyło mi się to tylko jeden raz. Poczułem się wtedy lepiej. Zresztą, jako syn Apolla, szybko wyleczyłem wtedy swe rany i nawet blizny nie pozostały. Tylko satysfakcja. Trzymałem mój skarb w dłoniach  delikatnie rysowałem nim po skórze. Nie było krwi, tylko zostawały małe ślady.
   Podwinąłem lewy rękaw bluzy i starałem się mentalnie przygotować do bólu. Zamknąłem mocno oczy i zrobiłem to. Wbiłem żyletkę w skórę i przejechałem nią aż do samego łokcia. Z długiej linii zaczęła lecieć krew, ale miałam to gdzieś. Wszystko straciło znaczenie. Zrobiłem jeszcze kilka takich samych, tylko jeszcze głębszych kresek. Nie czułem całego ramienia, byłem coraz bardziej senny. Gdy przeniosłem się na nadgarstki i zacząłem ciąć je w poprzek, nie wytrzymałem. Głośny szloch wydobył się z mojego bolącego gardła. Upadłem na kolana i próbowałem utrzymać się na kościach - bez skutku.
   Ktoś lub coś, chwyciło mnie za ramię, dokładnie w tym momencie, co straciłem przytomność.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam wszystkich bardzo serdecznie! Czy Patrycja wróciła? Czy może znów nażarła się psychotropów i już może pisać? No nie wiem, nie wiem, obydwie wersje prawdopodobne :D
Jeśli się spodobało, proszę o komentarze :3 Pozdrawiam wszystkich, którzy jeszcze to czytają ;-; A jest ich zapewne bardzo mało ;-;
Paaa :3