niedziela, 25 stycznia 2015

One Shot #3 Sala samobójców

Ostrzegam: Ci, którzy lubią Ann - Nazywam ją tam niekulturalnie i stawiam w złym świetle. 
Zanim przeczytacie One-Shot'a, radzę obejrzeć film ,,Sala samobójców". Wtedy wszystko będzie dla was jasne i zrozumiałe. Występują tam przekleństwa, więc czytacie na własną odpowiedzialność!

                                         Sala samobójców


        * Nico *

     Po raz dziesiąty oglądałem ,,Sala samobójców". Za każdym razem płakałem coraz bardziej i coraz bardziej żałowałem moich wcześniejszych czynów. Ciąłem się i będę się ciął. Nikt mnie już z tego nie wyleczy. Jestem wrakiem człowieka, jadę na wyczerpaniu. Siedzę teraz na kanapie w trzynastce i płaczę, a raczej ryczę. Nadal w uszach słyszę dźwięk Dominika bełkoczącego : ,, Zadzwoń do moich rodziców! Zadzwoń do moich rodziców!!! Mama!!!", a później już jego ostatnie tchnięcie. On nie chciał umrzeć. Tak, jak ja, a mimo tego to robił. Tak, jak ja. Wiem, że może zbyt bardzo przywiązuje się do bohaterów, ale on nie zasłużył na śmierć. Zbyt bardzo się do niego utożsamiłem. Dlatego teraz ryczałem. Z bólu psychicznego, jak i fizycznego. Obok była żyletka. Podniosłem ją i przyłożyłem do mojej pulsującej żyły.
Ja tego nie zrobię - powtarzałem sobie w myślach, jednak wiedziałem, że to nie prawda.
Percy mnie zdradził i to jeszcze z tą Annabeth! Obiecywał, że nigdy mnie już nie opuści, a teraz co?! Zostawił mnie na pastwę losu, a sam migdali się w najlepsze z tą suką! Nie, ja już nie mam po co żyć.
Jeszcze bardziej przybliżam żyletkę do żyły. Boję się wykonać ten ostatni ruch. Po prostu się boję. Nie miałem życia teraz, to tym bardziej nie będę miał w podziemiach.
- Kurwa, czy ja kiedyś będę mógł odpocząć?! - krzyknąłem co sił w płucach i zalałem się łzami.
Mam nadzieję, że wszyscy mnie usłyszeli. Nie chcieli mi pomagać, to nie. Ja nie potrzebuje Percy'ego, ani tym bardziej jakiegoś innego herosa.
- Co Percy, teraz zostawisz swojego chłopaka w spokoju?!?! - ryknąłem na cały głos i wykonałem ostateczny ruch.
Pociąłem się. Znów. Jednak, to miejsce było inne niż wszystkie. Dawało zbawienie, ukojenie. Jedyne miejsce, które wyleczyć było najtrudniej. Wewnętrzna lewa dłoń, tuż przy kości. Tu już nie ma ratunku. Słyszę walenie w drzwi, jednak te nie zamierzają się otworzyć. Słyszę głosy ludzi. Niektórych poznałem zbyt dobrze, a niektórych wcale. Słyszę, jak moja krew powoli ścieka z mej ręki na podłogę. Słyszę swoją porażkę.
Kiedy uświadamiam sobie, że wcale nie chciałem tego zrobić, jest już za późno. Chwila... wybite okno. Wybili okna w moim salonie, Może ratunek jeszcze nadejdzie, lecz ja już nic nie widzę poza ciemnością. Poza narastającą i wciągającą mnie ciemnością. Nic nie czuje. Nic nie słyszę. Nic nie widzę.
Ogarnia mnie smutek i bezradność. Moja dusza odłącza się od ciała i maszeruje w stronę Hadesu. Tracę kontrole nad wszystkim co robię. Od teraz, nie jestem Nico di Angelo, tylko : Umarlak #734272380. Wędruję w stronę pustki. Nic nie może mnie zatrzymać, kiedy nagle słyszę głos. Głos tak dobrze mi znany sprzed lat. Bianka. Ona mnie woła.
- Nico, wracaj! - krzyczała, ale ja nie mogłem jej posłuchać.
Od teraz nie jestem jej bratem, tylko... nikim. Właściwie to nikim. Idę parę kroków, kiedy znów słyszę głos. Głos ciepły, miły, dający tyle wspomnień co ziaren piasku jest na plaży.W sumie, to jest on z nią związany.
- Nico! Błagam, wróć do mnie! Nie chcę Annabeth! Chcę Ciebie!!! - krzyczał nie zdający sobie z niczego sprawy Percy.
Później słyszałem też inne głosy.
,,Wróć do nas!" - krzyczał jeden z nich.
Rozpoznałem w nim Willa. On pewnie wie, że nie da się mnie już uratować, a mimo to próbuję.
Zaczynam biec. Nie wiem w jakim kierunku, ani w jakim celu. Głosy stają się coraz to głośniejsze i płaczliwe. Oni za mną tęsknią. Odwracam się, a może tego nie robię?
Patrze w głąb ciemności i dostrzegam coś. Jedno małe światełko. Spoglądam na dół i widzę nić. Nić, łączącą mnie ze światem. Delikatnie się schylam i podnoszę ją.
Świeci się, ale mryga. Patrze na nią dokładniej i zdaje sobie sprawę, że mrygające światło, to mój puls. Więc żyję. Zaczynam zwijać nić delikatnie, tworząc malutkie kółeczko. Nie mogę biec, bo się przewrócę. Idę. Głosy nadal pozostały takie same. Bianka zniknęła, lecz nie poddaję się. Podążam za swoim przeznaczeniem.
    Zbliżam się do małego źródła światła i spoglądam, co jest po drugiej stronie. Percy płacze i odpycha Annabeth od siebie wyzywając ją przy tym od najgorszych. Will reanimuje mnie, starając się jednocześnie odpędzić łzy z powiek. Wszyscy płaczą. Gdy nagle, zauważam kątem oka telewizor. Zawiesił się i cały czas z ust Dominika padały słowa : ,,Mamo!". Później, patrzę na swoje ciało. Moja klatka piersiowa unosi się i opada zgodnie z wolą Willa. Jakieś dziecko od Apolla opatruje mi rękę, a reszta stoi wokół mnie i przygląda się z powagą. Odsuwam się i dzieżę w ręce swoją więź ze światem. Bez wahania, ściskam ją mocniej. I mocniej. Staję się bielszy, jak anioł, który zmartwychwstaje. Czuję. Nic konkretnego, ale to jest dobre. To przyjemne uczucie, więc uśmiecham się lekko.
    Cofam się parę kroków i biorę kilka głębszych oddechów. Czas powrócić do świata żywych - pomyślałem i pobiegłem przed siebie, pełny nadziei. Pełny dobroci, która narastała z każdym kolejnym krokiem. Przeciskam się przez wąską szczelinę życia w ostatniej chwili.
Spadam. Nie mam pojęcia z czego. Po prostu wiem, że lecę w dół. Zaczynam czuć się słabo. Kręci mi się przed oczyma, lecz ja nie poddam się tak łatwo. Uparcie, nie pozwalam sobie nawet na chwilę odpoczynku. Nie teraz.
    Nagle, sytuacja się zmienia. Biegnę i czuję nienawiść. Rozpiera mnie energia i mam naburmuszony wyraz twarzy. Biegnę coraz szybciej. Chcę uciec, ale nie potrafię. Tylko, przed czym ja uciekałem? Pamięć mi szwankuje. Zatrzymuje się i czekam co się stanie. Powierzchnia na której stoję się przechyla. Chwieje się i znów rozpoczynam bieg. Znów zapominam po co biegłem, więc się zatrzymuje. Ziemia zaczyna się przechylać, a ja znów biec. Było tak może z dziesięć razy.
Za jedenastym, powiedziałem stanowcze ,,Dość". Zatrzymałem się i obróciłem, czekając na to niezwykłe zjawisko. Po dość krótkim czasie, podłoga zaczęła się przechylać. Zostałem w miejscu.
Wraz z każdą sekundą, trudniej było mi się utrzymać w pionie. Zacząłem się staczać. Próbowałem się czegoś złapać, lecz bez skutku. Tutaj nie było niczego.
   W końcu, zacząłem spadać. Czuje ból. Znów zła droga. Otwieram oczy, które nie wiadomo dlaczego zamknąłem. Widzę moje wspomnienia z Percy'm. Miłość. To oczywiste! Najpierw czułem ból, później nienawiść, a teraz, miłość. Mam nadzieję, że nie będzie czegoś jeszcze.
Jednak, jest tutaj jeszcze coś... strach. Strach o utracie najbliższej osoby, która jest dla ciebie wszystkim. Wyczuwałem tu jeszcze zazdrość, namiętność i podniecenie. Muszę się stąd wydostać. Niemniej, to uczucie nie pozwoli mi prędko o sobie zapomnieć. Kochałem Percy'ego nawet teraz, kiedy całował się z tą suką! Chciałem go nienawidzić, ale nie potrafiłem... i musiałem się z tym pogodzić. Więc to o to chodzi!
Przyznałem sam w duchu : Kocham Percy'ego Jacksona!
Byłem co do tego przekonany. W końcu, pozwoliłem moim uczuciom wypłynąć. Łzy ciekły mi po policzkach, ale nie ze smutku, tylko z radości. Widziałem uśmiechniętą twarzy Percy'ego. Widziałem Nas uśmiechniętych. Z tym wyobrażeniem, powróciłem do swojego ciała.
I znów poczułem ból.
- Nico! - krzyknął Will
Otworzyłem szeroko oczy i wziąłem głęboki oddech. Rozglądnąłem się po otoczeniu. Znajdowałem się w szpitalu, a podłączony byłem do jakiś dziwnych urządzeń. Will siedział obok mnie. Nigdzie nie widziałem Percy'ego.
- Percy... - wychrypiałem.
Will gdzieś pobiegł, a ja miałem chwilę czasu na ochłonięcie. Czy ja właśnie zmartwychwstałem? Czy to oznacza, że jestem Jezusem, a Percy Maryją?! Tyle pytań, a zero odpowiedzi.
W końcu, przyszedł Will, ale nie sam. Za nim szedł rozgoryczony Percy.
- Nico... - zaczął Percy i usiadł przy mnie.
Chciałem się uśmiechnąć, ale brakowało mi siły. Will wyszedł. Zostaliśmy sami.
- Cześć Percy - szepnąłem przyjaznym tonem.
Mój chłopak uśmiechnąć się lekko i złapał mnie za zdrową rękę.
- Cześć Nico - powiedział, całując moją dłoń - Tęskniłem
Zacisnąłem rękę na dłoni Percy'ego. Nie musieliśmy nic mówić. Wystarczyły tylko drobne gesty.
- Jak długo byłem nieprzytomny? - spytałem i postarałem się usiąść.
Jednak, nie udało mi się to. Percy przycisnął mnie do łóżka, mamrocząc abym nie wstawał. Usłuchałem się go.
- Dziesięć dni. Dziś jest jedenasty - odpowiedział i przycisnął mą dłoń do swojej twarzy.
Otarłem jego łzy i złapałem za policzek, zmuszając jednocześnie, by spojrzał mi w oczy. Było w nich tyle cierpienia i smutku, niczym w moich. Odważyłem się zadać to pytanie, które nurtowało mnie przez ostatnie kilka dni.
- Dlaczego mnie zdradziłeś?
Percy'ego najwidoczniej nie zaskoczyło to pytanie. Usiadł prosto i z godnością, zaczął mi wszystko tłumaczyć.
- To nie ja zrobiłem. Ta dziwka, znaczy... Annabeth, umówiła się z Drewnem, znaczy... Drew, że ona zaczaruje mnie czarmową. Z początku jej to wychodziło, ale później zaczynałem odzyskiwać świadomość. Wtedy poprosiła o pomoc Pizdę, znaczy... Piper. Ta jej pomogła, ale pod jednym warunkiem. Miałem się z nią przespać. Dzięki bogu, odzyskałem świadomość w momencie, kiedy zaczynała się do mnie dobierać. Wtedy pobiegłem do ciebie i chciałem wyjaśnić całą tą sytuację, jednak ty... - nie dokończył. Nie pozwoliłem mu.
Ręką zakryłem jego usta i przybliżyłem do siebie. Ta podstępna suka chciała zgwałcić mojego chłopaka! Tylko ja mogę to robić!
- Kochasz mnie? - odciągnął moją dłoń Percy.
Popatrzyłem na niego po raz kolejny. Jak można go NIE kochać?
- Tak, nigdy nie przestałem - odpowiedziałem
Percy uśmiechnął się uradowany i pocałował mnie. Nie powiem, dość namiętnie, ale stać go było na coś więcej. Pewnie przez tą Annabitch stracił wprawę. Ja pomogę mu ją odzyskać. Ale to później. Najpierw muszę dojść do siebie i nauczyć się dostrzegać piękno tego świata...

2 komentarze: