sobota, 16 maja 2015

Rozdział 6 *-*

Co to za miejsce?


          * Will Solace *

   Ocknąłem się w jaskini. Nie czułem nic, prócz bólu, zaczynającego się w nadgarstkach, przechodzącego przez ramiona, a kończącego w brzuchu. Syknąłem cicho i otworzyłem oczy. Dobra, to nie była jaskinia, a raczej grota. Widziałem światła, czerwone i pomarańczowe, co świadczyło o zachodzie słońca. Czyli albo spałem dzień, czy dwa... Ważne, że żyłem, pomyślałem optymistycznie. Nikogo oprócz mnie nie było. Nie uznawałem tego za dobrą wiadomość. Wolałbym obecność krwiożerczego potwora od samotności. Przynajmniej dowiedziałbym się co tutaj robię i dlaczego tu jestem. Spojrzałem w dół.
   W brzuch miałem wbity sztylet z jakąś pomarańczową mazią. Nie dobrze, znając moje szczęście to śmiertelna trucizna do której nie ma antidotum. Moje nogi lekko dotykały mokrej ziemi, ale najdziwniejsze było to, że nie miałem butów. Rozumiem, ściągnąć więźniowi koszulkę czy spodnie, ale buty? Pokręciłem głową, co wiązało się z bólem w okolicach karku. Prawa ręka wyglądała o niebo lepiej niż lewa i to właśnie ją miałem przybitą do skały. Mogłem przypominać znanego nam Jezusa Chrystusa, tylko wersja herosa.
   Poruszyłem wolną ręką i mimo piekielnego bólu, starałem się wyciągnąć sztylet z brzucha. Tak, to byłby pomysł hańbą przyćmiony dla zwykłego człowieka, ale nie dla tak uzdolnionego półboga, jakim byłem. Czy to zuchwalstwo? Chyba nie. Jedynie, przyznaję to, jaki jestem.
   Jednym, szybkim ruchem wyciągnąłem ten metal i przeciąłem linę. Spadłem z łoskotem na ziemię. Poczułem, jak z moich ust zaczyna lecieć krew, co uznałem za bardzo zły znak. Pomodliłem się szybko do Apolla o pomoc, ale i sam zacząłem się leczyć. Rękę przyłożyłem do brzucha i zacząłem cicho wypowiadać modlitwę w języku łacińskim. Z ręki zaczęły dosłownie wychodzić macki w kolorze żółtym i to właśnie one miały za zadanie mnie uleczyć. Westchnąłem ciężko i stęknąłem na tyle cicho, że tylko ja mógłbym to usłyszeć.
   Z początku bolał mnie brzuch, ale po kilkunastu sekundach rana zaczęła się sklepiać, a ja czuć coraz lepiej. Wziąłem kilka głębszych oddechów i już po chwili, czułem się jak nowo narodzony. Usiadłem na ziemi i oparłem się plecami o ścianę, która była nieprzyjemnie zimna. Wzdrygnąłem się. Jak mogę się stąd wydostać? Znaczy, samo wyjście z groty jest banalnie proste, ale co dalej? Nie mam żadnych pieniędzy ani nie wiem gdzie jestem. Otrząsnąłem głową i znów spojrzałem na wyjście.
   Było już ciemno, słońce schowało się za wzgórzem. Czułem wszechogarniającą pustkę oraz zimno. Miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuję, ale było to nierealne. Choć, w sumie, co w życiu herosa jest realnego?  Nie wiem, w tej chwili nie miałem po prostu siły na myślenie. Skuliłem się z wielkim bólem w małą kulkę i podpełzłem do samego końca groty. Było tam troszkę cieplej, ale zgaduję, że bez zapalenia płuc nazajutrz się nie obejdzie.
   Ze strachem wymalowanym na twarzy, zasnąłem.

***

   Obudziłem się i natychmiast tego pożałowałem. Wolałem tkwić w objęciach Morfeusza, a najlepiej, żeby on mnie nie wypuszczał i szeptał miłe słowa do ucha. Ale tak nie było. Zamiast tego, przy wejściu, stał potwór. Nie znałem tego gatunku. 
   Długie, różowe włosy opadały, na jego szkarłatną twarz i odsłoniły troje oczu, nie mogących mnie wyłapać, przez otaczającą moją osobę ciemność. Stwór był wysoki, aczkolwiek widziałem wyższe potwory. Ten mógłby mieć z cztery metry wysokości. Jego skóra była dziwnie fioletowa, a ręce i nogi proporcjonalnie dostosowane do ciała. W lewej dłoni dzierżył miecz, również koloru różowego, a na nim był jakiś napis, którego nie potrafiłem odczytać z tej odległości. 
   Na sobie miał narzuconą skórzaną, brązową kurtkę, która opinała jego muskularne, lecz nie za grube ciało oraz czarne spodnie. Gdyby nie ten kolor skóry i troje oczu, można by pomyśleć, iż był on rozwydrzonym nastolatkiem, starającym się zwrócić uwagę innych. 
   Przybliżyłem się jeszcze bardziej do ściany, w nadziei, że mnie nie znajdzie. Wydawało się to być mało prawdopodobne, ze względu, na jego poszerzony zasięg widzenia przez trzecie oko, które znajdowało się na środku czoła. Jednak, na przekór wszystkiego, potwór mruczał coś pod nosem i stał tam, gdzie byłem uwięziony. Później wziął do drugiej ręki sztylet, który wcześniej znajdował się w moim brzuchu. Na samo to wspomnienie złapałem się za wyżej wymienione miejsce i zmrużyłem oczy.
   Stwór, podniósł sztylet wysoko, tak, że słońce odbijało się od niego i trafiło prosto w moje ślepia. Westchnąłem cicho i z nikłą nadzieją, zasłoniłem się. Niestety, potwór zdążył mnie zauważyć, zapewne w odbiciu sztyletu.
     - Ahh... tu byłeś przez ten cały czas. Chodź, chcę tylko porozmawiać. - przekonywał i odłożył broń.
   Miecz i sztylet znalazły się z głośnym hukiem na ziemi. Odsłoniłem się i popatrzyłem na niego niepewnie. Miał poważny wyraz twarzy, ale chyba nie miał złych zamiarów. Cóż, nie mam nic do stracenia, pomyślałem i spróbowałem wstać. Ból w okolicach brzucha, nie dał o sobie zapomnieć i zarówno on jak i prawa dłoń, uniemożliwiły mi to zadanie. Dźwignąłem się na nogi, a w następnej chwili znów leżałem na podłodze.
     - Zapomniałem... Przecież, dałem ci truciznę - mówił bardziej do siebie niż do mnie - No cóż, musisz sobie jakoś poradzić.
   Zacisnąłem usta w wąską linie i podniosłem się znowu. I znowu. I znowu. W pewnym momencie chciałem się poddać, krzyknąć, że wolę umrzeć niż z nim porozmawiać, lecz wtedy przypominałem sobie o Nicu. O jego kruczoczarnych włosach i ciemnobrązowych oczach, które momentami patrzyły na mnie czule. O jego bladej cerze, która dla innych mogła wyglądać przerażająco w połączeniu z jego stylem ubioru, a dla mnie wszystko idealnie do siebie pasowało. Pomyślałem nawet o jego klacie, bo prawda jest taka, że kiedy on miał jakiś wypadek, to właśnie ja się nim opiekowałem i mogłem przy okazji pooglądać sobie jego ciało. Najlepsze kilka chwil w moim życiu.
   To dla niego się nie poddałem i nigdy nie poddam. Gdy już dotarłem do stwora, powiedział mi on tylko jedno zdanie.
     - Nie poddałeś się.
Kiwnąłem głową i uśmiechnąłem się zadowolony. Usiadłem na krześle, które znajdowało się tuż obok mnie i oparłem się o nie. Wziąłem kilka głębszych oddechów i popatrzyłem na potwora wyczekująco. Po pięciu sekundach zrozumiał o co mi chodzi.
    - A, no tak. Pewnie zastanawiasz się, po co tutaj jesteś. - kiwnąłem wolno głową - Otóż, chciałem ci wyjaśnić parę spraw. Po pierwsze, jak już zdążyłeś zauważyć, cały świat powoli pokrywa się ciemnością. Zaczęło się od Ameryki Południowej, a teraz to przechodzi do nas. Trzeba coś z tym zrobić. Posłuchaj... - powiedział przyciszonym głosem, a ja pochyliłem się z bólem nad stołem - Jeżeli ta ciemność zawładnie całą planetą, to chyba wiesz co się stanie. Wszyscy poumierają, dużo osób już to zrobiła. Ale prawda jest taka, że jeśli zginą ludzie, zginiemy również my, potwory. Tak naprawdę, wtedy życie na ziemi straci sens, bo zapewne bogom nie będzie chciało się ruszać tyłka z Olimpu i będą tam siedzieć i rywalizować. A my pozostaniemy sami i znudzeni. Chcę ci tylko przekazać, że jeśli zginiecie to my niedługo potem też odejdziemy. Więc proszę, daj mi dokładnie wyjaśnić mój plan i potem pomóc mi go zorganizować.
   Kolejny raz kiwnąłem wolno głową i zamyśliłem się. Albo będzie koniec świata i wtedy zginą wszyscy prócz oczywiście bogów, albo wszyscy przeżyją. Niby łatwy wybór, ale ja nadal się wahałem. Ból w okolicach wszystkiego doprowadzał mnie do szału, a ja nie umiałem temu zaradzić.
     - Dobra... zgadzam się. - wychrypiałem.
   Potwór uśmiechnął się i zaczął objaśniać mi szczegóły planu. To mogło się udać...

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Rozdział jest dłuższy, więc proszę bez narzekań ;-;-;
Chcę tylko powiedzieć, że nigdy tak szybko nie zdarzyło mi się pisać na klawiaturze XD Nie ważne, to tylko moje spostrzeżenia :D
Tak jak mi doradzała Lifiyath powiększyłam czcionkę bloga i myślę, że wszystko jest bardziej czytelne :D Dziękuję za porady i komentarze przesyłające wene :)
Chciałam tylko jeszcze napisać, że już mam 14 lat xD Nareszcie :D Urodziny miałam 12 maja, a spędziłam ten dzień fatalnie, ale to również na inną okazję ;)
Do zobaczenia niedługo i następny rozdział z perspektywy Nica ;)

4 komentarze:

  1. Zacny rozdział. Will wszarzu zdychaj w rowie.
    Mam nadzieję, że nie długo znowu napiszesz.
    Serdeczne pozdrowienia.


    Wierna fanka.

    OdpowiedzUsuń
  2. Will mi przypomina kurde kasztana.
    Albo nie. Bardziej drewno.
    UUU ŁIL SOLENS DREWNO UUU
    Mimo, że rozdział z jego perspektywy to przeczytałam, bo nie mogłam sie powstrzymać ^^
    No to wszystkiego najlepszego!
    Czego mi nie mówisz, że masz urodziny szczawiu!
    Dużo weny, żelków
    Nicusia, Persiego
    Chorych Miszorów, perkusji
    czarno-niebieskiego ciasta i wogle kc kc ❤❤❤
    No, a wracając do rozdziału to jest tylko kilka literówek, tak to jest pszepienknie :3
    Wierna Tobie niczym Spandż Bob swojej pracy,
    Annabeth <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Najlepszego herosku ;** rozdział boski (jak zwykle) pisz pisz szybko plizz ;___;

    OdpowiedzUsuń