środa, 6 stycznia 2016

Rozdział 22 *-*

Wspomnienia


          * Percy Jackson *

      Ta kobieta spojrzała mi w oczy. Pustka. Jakby w ogóle ich nie posiadała. Czułem się martwo. Nie wiem, czy jest takie określenie, ale tak się czułem. Odwróciłem wzrok, dzięki Nicowi. Zrobiłem kilka kroków w tył.
     – Nie uciekniecie przed tym. – Zaśmiała się. – A w sumie, nie chce mi się tak was zabijać. – Zrobiła krótką przerwę. – Mam lepszy sposób.
   Zerknąłem na Nica. Nadal trzymał dłoń tam, gdzie potwór go zranił. Rana wyglądała bardzo poważnie. Gdyby był z nami Will...
     – Kocham Cię – powiedział cichutko Nico. – Zawsze cię kochałem.
   Zeszkliły mi się oczy.
     – Też Cię kocham. Zawsze będę.
   Pocałowałem go najdelikatniej w usta, jak tylko potrafiłem, a następnie wziąłem miecz do ręki i czekałem na potwory, które się do nas zbliżały. Kolejna walka. Łzy praktycznie ciekły mi po policzkach, mieliśmy wygrać. Niestety, odejdziemy jako przegrani.
     – Walcz, kochanie. Proszę. Dla mnie – wyszeptałem przez łzy.
   Nico też płakał. Nie miał siły. Ja zresztą też nie. Jednak wziął miecz w ręce i przyjął pozycję bojową.
     – Będę walczył. Nawet, jeśli umrze któreś z nas, drugie ma walczyć, jasne?! – nakazał.
   Pokiwałem głową i chwyciłem go drżącą dłonią za rękę. Jest jakaś mała szansa. Mała, ale jest. Puściłem jego dłoń i razem ruszyliśmy do boju.
   Robiłem uniki, ciąłem mieczem na prawo i lewo, ale zaczynałem tracić siły. Rany – zaczynało ich być coraz więcej. Miałem mroczki przed oczami. Kątem oka widziałem, jak Nico walczy, próbuje wezwać szkielety, ale nie ma tyle mocy. Upadł. Jako pierwszy z nas, opadł na ziemię, nieprzytomny, może już nieżywy.
   Krzyknąłem. To był ryk rozpaczy. Ta kobieta śmiała się wniebogłosy, chciałem coś zrobić. Byłem za słaby.
   Potwory rozszarpywały moje ciało na strzępy. Jęczałem z bólu, rozpaczy i goryczy. Umierałem. Kurwa, umierałem w bardzo szybkim tempie. Starałem się walczyć, ale kiedy dosłownie nic nie widziałem, poddałem się. Upadłem na ziemię, jak Nico.
   Umarłem.

   Wspomnienia zaczęły się odtwarzać, zupełnie, jakbym był na sali kinowej. Najsilniejszym, najbardziej emocjonującym wspomnieniem, było nakrycie Annabeth w łóżku z jakimś facetem.
   Wracałem do domu, z pracy, po naprawdę ciężkim dniu. Kilka osób musiała zabierać policja, ponieważ chcieli wtargnąć do klubu, którego akurat pilnowałem. Wracałem zmęczony, ale z myślą, że spotkam swoją kochaną dziewczynę w domu. Nie braliśmy ślubu. Ann uznała to za zbędne. Teraz już wiem, dlaczego.
   Wszedłem do domu, zrzucając od razu z siebie kurtkę i kładąc ją na komodzie. Nie zdejmowałem butów, nie miałem na to siły. Wszedłem do sypialni, gdzie zobaczyłem... Annabeth. Nagą. Za jakimś gościem.
   Najpierw mnie to zszokowało, myślałem, że mam zwidy albo śnią mi się jakieś głupoty. Ann jęczała przez dotyk tego mężczyzny. Miała zamknięte oczy, nie widziała mnie. Przyglądałem się im parę chwil.
   Całował jej piersi, rękami kombinował coś przy majtkach. Oparłem się o framugę drzwi i przyglądałem im w kompletnej ciszy. Jedynym znakiem mojej obecności, była spływająca łza po mym policzku.
   Ann nie raczyła otworzyć oczu jeszcze przez długie minuty. Patrzyłem, jak jest jej dobrze z innym facetem. Łza za łzą spływały po polikach. Nie wycierałem ich. Pozwoliłem, by ciekły powoli, pozostawiając ślad. Ślad w sercu, na twarzy.
   Uświadomiłem sobie w jednej chwili, jak Annabeth bardzo się zmieniła. Poszła do pracy, poznała nowe przyjaciółki, które nie grzeszyły inteligencją. Była mądra. Bardzo. Ale łatwo dała wciągnąć się w jakieś nałogi. Paliła. Sporo.
   Zaczęła ubierać się wyzywająco, co na początku mi się spodobało. Nie spędzaliśmy razem za wiele czasu, myślałem, że wszystko między nami jest dobrze. Wiedziałem, że czasem płakała. Wspominała Tartar, tak jak ja. Kilka razy krzyczała na mnie, że zostawiłem ją wtedy w Tartarze na pewną śmierć. Była chora. Choroba psychiczna dosięgnęła i ją.
   Piper i reszta z Wielkiej Siódemki odwrócili się od niej. Piper i Annabeth pokłóciły się, sam nie wiem o co i straciły kontakt. Jason po prostu się do niej nie odzywał. Hazel i Frank mieszkali sobie spokojnie w Nowym Rzymie i nie mieli o niczym pojęcia. Gdyby tylko wiedzieli...
   Ann wracała czasem pijana po nocach. Nie potrafiłem bez niej zasnąć, jednak czułem, że to nie jest to samo. Nie kochałem jej tak, jak wcześniej. Zmieniła się. Ja sam także to zrobiłem.
   Nie rozmawiałem z nikim, stałem się typem samotnika. Wiecznie przygarbiony, czasem wredny. Jednak, nie uważam bym zasłużył sobie na takie coś.
   Ann kochała się z tym facetem na moich oczach, nie mając pojęcia, że to widzę. Jęczała, krzyczała jego imię. Łzy nadal spływały po mej twarzy, postanowiłem zaczekać, aż skończą. Ledwo trzymałem się na nogach, ale musiałem dać radę. Łzy kapały na dywan, kupiony kilka miesięcy wcześniej. Byliśmy tacy szczęśliwi, wybierając go.
   Po skończonym, najwyraźniej udanym, seksie, Ann i ten facet położyli się na łóżku. Moim łóżku i Annabeth. Zakuło mnie w sercu.
   Dopiero wtedy Annabeth mnie zobaczyła. Szybko zasłoniła piersi brudną kołdrą i zaczęła krzyczeć coś w stylu: „To nie tak! Daj mi to wyjaśnić!”. Ale ja wszystko widziałem. Dosłownie. Wszystko.
   Odwróciłem się na pięcie, wziąłem kurtkę i pobiegłem do rodzicielki. Zachowałem się jak bachor, ale nikomu tak bardzo nie ufałem, jak jej. Wpuściła mnie, wysłuchała.
   Kiedy Ann przyszła pod jej drzwi, dała mi znak ręką, bym podszedł i porozmawiał z córką Ateny.
   Jedyne pytanie, jakie zadałem brzmiało: „Jak długo mnie zdradzasz?”.
   Nie otrzymałem odpowiedzi. Jedynie jakieś pomruki.
   Ann zaczęła tłumaczyć, że to uczucie wygasło, ale przyznała, że mnie kochała. Wierzyłem w to. Widziałem miłość w jej oczach podczas tych wszystkich lat.
   Skończyło się na tym, że wyprosiłem ją. Powiedziałem, że przyjdę po rzeczy następnego dnia i wyprowadzam się.
   Kiwnęła głową.
   Odeszła, mając spuszczoną głowę ze wstydu.
   A ja zaszyłem się w swoim starym pokoju i zalewałem się łzami. Mama starała mi się pomóc, ale ja nie chciałem niczego. Ani miłości. Ani opieki. Chciałem zostać sam.
   Podczas następnego roku dochodziłem do siebie. Zdałem sobie sprawę, jak krucha jest miłość. Wierzyłem jednak w jej potęgę. Podczas tego roku poprzypominałem sobie różne rzeczy, różne osoby. Kiedy zerknąłem na schody pożarowe, przypomniał mi się Nico, gdy przyszedł zjeść ciasto urodzinowe.
   Tak właśnie zacząłem intensywne myślenie o nim.
   Doszukiwałem się w jego gestach jakiejkolwiek wskazówki, co syn Hadesa może do mnie czuć. Niczego nie rozumiałem.
   Kiedy go spotkałem, dopiero wtedy do mnie wszystko dotarło. Jego spojrzenia, ignorowanie mnie... Zrozumiałem, kto jest mi pisany.
   Następne wspomnienia były związane z Nico, Jasonem, Piper... Z wszystkimi Herosami. Płakałem. Nieważne, że nie żyłem. Płakałem za nimi, za tym, że już nigdy ich nie zobaczę. Kiedy seans dobiegł końca, zostałem sprowadzony do Hadesu, w postaci duszy. Czy bałem się?
   Tak. Bałem się, że nie spotkam tam Nica.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
:') Cała sprawa z Ann wyjaśniona
Epilog pojawi się około 15 jednak.
Pozdrawiam i zachęcam do zostawienia komentarza :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz