poniedziałek, 8 lutego 2016

Rozdział 2 – Wieczne czekanie na danie komuś wpierdolu

  Percy


   Nie sądziłem, że już sekundę po przebudzeniu będę chciał kogoś zamordować. Jacyś kolesie stali nade mną, kłócąc się, wymachując rękami. Nie wiedziałem co zrobić jako pierwsze – wydrzeć się na nich czy przysłuchać ich rozmowie. Wybrałem drugą opcję ze względu na ból w kostce i karku.
     – Przecież on musi żyć! – wydarł się jeden z nich. – Przecież czwarte piętro to nie tak wysoko...
     – Idiota... – mruknął kolejny. – Czwarte piętro?! To jest w chuj wysoko!
     – Nieprawda! – odkrzyknął. – To stosunkowo nisko w porównaniu do piątego piętra.
   Dwójka pozostałych chłopaków zrobiła tak zwanego facepalma. Też bym zrobił, gdybym miał czucie w rękach.
     – Twoja inteligencja jest stosunkowo niska w porównaniu do ameby... – Wreszcie odezwał się trzeci z nich.
     – Ameba to marka ubrań, co nie? – spytał oszołomiony chłopak.
   Nie wytrzymałem.
     – Ja pierdole... – wymruczałem.
   Cała trójka spojrzała na mnie z szeroko otwartymi oczami.
     – Tyler! – Kucnął przy mnie facet, który nie był zbyt dobry z biologii. – Żyjesz!
   Prychnąłem.
     – Brawo, geniuszu! – Kolejny kucnął koło mnie. – Tyler, pomóc ci wstać?
     – Tyler, przyniosłem dla ciebie wodę. – Podał mu butelkę z wodą ten najcichszy.
   Spojrzałem na wszystkich, ale ostatniemu przyglądałem się najdłużej. Patrzyłem w jego ciemnobrązowe, spokojne oczy. Przypominały mi pewnego chłopaka... Tylko za cholerę nie mogłem sobie przypomnieć jakiego.
     – Damon? – spytałem niepewny.
   Mężczyzna kucnął obok mnie, nadal patrząc mi w oczy. Pokiwał leciutko głową i zerknął na chłopaka siedzącego po mojej prawej stronie.
     – Matt? – Zapytałem i od razu odwróciłem głowę w lewym kierunku. – Olivier?
   Chłopacy pokiwali głowami. Najwidoczniej nic nie rozumieli. Ja też nie. Dopiero po chwili Olivier, który zrobił na mnie dość słabe pierwsze wrażenie, uśmiechnął się szeroko.
     – Zabieramy go do domu! – oświadczył i zatarł dłonie. – Przecież pamięta.
   Na początku pozostała dwójka popatrzyła na niego jak na debila – co nie było żadną nowością – ale następnie pokiwali wolno głowami. Podnieśli mnie do pozycji siedzącej i dali mi chwilę na odzyskanie czucia w kończynach.
     – Nadal nie wiem, jak ty możesz w ogóle się ruszać – powiedział Damon wyraźnie zaskoczony. – Cóż, tego się raczej prędko nie dowiemy.
   Nawet nie próbowałem się uśmiechnąć czy odezwać. Miałem wielką gulę w gardle, więc wolałem siedzieć cicho i przysłuchiwać się im rozmowom czy przemyśleniom wypowiedzianym na głos.
     – Może za dużo wypiliśmy i to nam się po prostu śni? – Oto jedna z przemyśleń.
   W sumie, gdyby to był sen to by wyjaśniało wiele rzeczy. Na przykład, dlaczego nie pamiętałem na początku swojego imienia. Dlaczego każdy z chłopaków musiał je wypowiedzieć, żebym w ogóle przypomniał sobie kim byli? Jasne, to moi przyjaciele, tego byłem pewny. Ale nie miałem z nimi żadnych szczególnych wspomnień. Otrząsnąłem się i z pomocą chłopaków wstałem.
   Pomijając fakt, że strasznie bolała mnie lewa kostka, żyłem. Jeżeli człowiek czuje ból, oznacza to, że jeszcze nie umarł. A może właśnie... umarł? Zacząłem się nad tym zastanawiać. Coś mi to przypominało, ale za cholerę nie pamiętałem co. Odłożyłem te myśli na później.
   Z pomocą chłopaków dotarliśmy do mieszkania o numer trzynaście. Nawet ta liczba coś mi mówiła! Trzynastka kojarzyła mi się z mrokiem, ciemnością i śmiercią, ale też z... miłością? Tak, to chyba była miłość. Tylko co to może oznaczać? Tyle pytań, a tak mało odpowiedzi. I czasu.
   Moi przyjaciele szybko zanieśli mnie do największego pokoju, do salonu. Usadzili mnie na kanapie i rozdzielili się, każdy pobiegł w innym kierunku. Rozsiadłem się wygodnie i przypatrywałem każdemu z chłopaków. Matt pobiegł do łazienki, Olivier do sypialni, a Damon do kuchni. Uśmiechnąłem się sztucznie. Zauważyłem puszkę piwa. Nachyliłem się i wziąłem łyka dobrego trunku. Odłożyłem wcześniej zabrany przedmiot i znowu się rozsiadłem.
   Ładnie tu. Przed kanapą narożnikową na której siedziałem stał stolik. To właśnie tam było najwięcej puszek piwa oraz butelek. Na wprost ode mnie stał telewizor. Był dość spory, jak dla mnie idealny. Pod nim zauważyłem DVD oraz kilka płyt. Na lewo od kanapy znajdowała się kuchnia w której krzątał się Damon. Oprócz standardowego wyposażenia, zobaczyłem jeden obraz słoneczników na ścianie oraz kalendarz. Zaznaczony był piętnasty września.
   W kuchni stał jeszcze stół z czterema krzesłami. Był nakryty jakąś ładną szmatką, nie zwróciłbym na to większej uwagi, gdyby nie to, że to właśnie ona najbardziej ucierpiała podczas popijawy. Była poplamiona, a może i nawet w jednym miejscu podarta. Odwróciłem głowę w stronę łazienki.
   Widziałem tylko jej skrawek, ponieważ znajdowała się daleko ode mnie. Dostrzegłem zwykłą ubikację oraz kabinę prysznicową, ewentualnie Matt grzebał jeszcze w schowku znajdującym się nad umywalką. W tym momencie wyciągnął to, czego szukał, a mianowicie apteczki. Podszedł z nią do mnie i zawołał Damona ruchem dłoni.
     – Ty się na tym znasz – rzucił i dał mu w dłonie bandaż. – Zrób tak, żeby go nie bolało. Starczy.
   Zaśmiałem się sarkastycznie. Milutko.
     – Boli cię coś jeszcze? – spytał nagle Damon. – Może chcesz środku przeciwbólowe?
   Pokiwałem twierdząco głową i złapałem się delikatnie za kark.
     – Kark mnie straszliwie boli.
     – Nic dziwnego. – Uśmiechnął się smętnie. – Spadłeś z czwartego piętra.
   Nawet nie wiedziałem, co na to odpowiedzieć. Na szczęście niezręczną sytuację przerwał nam Olivier.
     – Mam dla ciebie jakieś wygodne ciuchy do spania. – Podał mi luźną koszulkę i krótkie spodenki.
   Podziękowałem skinieniem głowy. Do naszej trójki dołączył się Matt.
     – Masz, zjedz coś. – Wziąłem od niego kanapkę z szynką, sałatą i sosem czosnkowym.
   W tym momencie poczułem ukłucie głodu.
     – Dzięki – powiedziałem i spróbowałem kanapki.
   Była pyszna. Czułem się, jakbym nie jadł od kilku miesięcy. Może rzeczywiście tak było, przeszło mi przez myśl. Zjadłem całą kromkę chleba w dość krótkim czasie, Damon zdążył już zabandażować i unieruchomić moją kostkę. Miałem nadzieję, że ból niedługo ustanie. Po jakiejś minucie oderwał się od mojej nogi i podał mi listek tabletek.
     – Weź dwie – polecił, idąc po coś do kuchni. – Nie popijaj piwem, to się dobrze nie skończy. Dosyć już wrażeń jak na jeden dzień.
   Nalał wody do szklanki, a potem mi ją oddał. Wziąłem dwie tabletki i wyżłobiłem całą wodę. Czułem się o niebo lepiej. Przyjaciele usiedli obok mnie i wszyscy w tym samym czasie sięgneli po swoje butelki i wzięli kilka łyków piwa. Odłożyli naczynia z powrotem, a ja palnąłem:
     – Widzę, że nic się nie zmieniło.
   Chłopacy zaśmiali się smętnie. Byli zmęczeni i może lekko podpici, jednak ja chciałem się czegoś o sobie dowiedzieć.
     – Wiem, że to dziwne pytanie, ale jaki dziś dzień? – zapytałem.
     – Dziesięć minut po północy. Szesnasty września – powiedział Matt, sprawdzając godzinę w telefonie.
   Damon nagle wstał i podszedł do kalendarza. Przesunął wskaźnik tak, by wskazywał dzisiejszą datę. Uśmiechnąłem się. Damon był najbardziej porządny z nas wszystkich i zawsze dbał o takie szczegóły. Matt natomiast zachowywał się jak błazen, jednak miał coś w sobie. Coś jak Leo.
   Leo.
   Rozszerzyłem oczy, gdy przypomniałem sobie Valdeza. Ostatni raz widziałem go kilka lat temu, jeszcze na Argo II... on umarł. Nigdy do nas nie wrócił, nim mi o tym bynajmniej nie wiadomo. Na mnie, Percy'm Jacksonie, spoczął obowiązek spalenia jego całunu. Chwila. Percy Jackson?
   Skąd ja w ogóle wziąłem takie imię? Nietypowe. Lepiej pasowałoby Peter. Johnson, dopowiedział mój mózg. Pan D. Obóz. Herosi. Potwory. Niebezpieczeństwo.
   Nico.
   Mój chłopak. On umarł. Jak ja. Muszę go znaleźć, odszukać. Chciałem od razu wybiec z tego miejsca i zacząć biegać po całym mieście, by go odnaleźć. Opanowałem się. Cierpliwość była tutaj pierwszorzędną cechą. Jeżeli nie będę jej miał, skończę z nerwicą i problemami psychicznymi.
   Annabeth.
   Moja... była. Nie chciałem mieć z nią nic wspólnego. Fakt, nie potrafiłem jej szczerze nienawidzić; jakaś cząstka mnie nadal ją kochała. Jednak była ona na tyle niewielka, że postanowiłem ją zignorować. Nie warto było sobie nią zawracać głowy.
     – Nadal szokuje mnie fakt, że ty żyjesz – mruknął Damon.
   Powinienem być martwy, nikt normalny nie przeżyłby wypadku z czwartego piętra prosto na głowę. A więc to dlatego bolał mnie kark!
     – Nie marudź tyle, ważne, że w ogóle żyje – odpowiedział Matt, popijając łyk piwa. – Nie mam ochoty na pogrzeby ani na chodzenie w żałobie.
   Prychnąłem cicho.
     – Dzięki, przyjacielu.
     – Dla ciebie wszystko. – Zerknął w moim kierunku i uśmiechnął się.
   Zastanowiłem się, jakie pytania powinienem im zadać. Po chwili, wymyśliłem coś banalnego.
     – Co robimy jutro?
     – Właściwie, to nie mamy planów. Bynajmniej ja nie mam – odpowiedział Damon i spojrzał na pozostałych.
     – Ja zostaję w domu. Nie mam ochoty na panienki – wyznał, trzymając szyjkę od butelki przy wargach.
     – Ktoś tu nie ma brania... – mruknął Olivier specjalnie, żeby go wkurzyć.
     – Mów za siebie – odpyskował. – Nie mam ochoty.
     – Jasne... – Oli zagwizdał pod nosem. – Może to przez inny powód?
   Matt lekko się zdenerwował. Poznałem to po tym, że zacisnął dwa palce, jakby miażdżył w nich głowę Oliviera.
      – Niby jaki? – spytał sarkastycznym tonem. – Odpuść sobie, nieważne co zrobisz i tak będziesz nieśmiesznym dupkiem i przegraną życiową.
   Oli oburzył się.
     – Idź do jakiegoś chłoptasia, dawno chuja w dupie nie miałeś!
   Prychnąłem zażenowany. Pamiętałem, jak Matt wyznał nam to, że podobają mu się też mężczyźni. Nie mieliśmy żadnych problemów z jego seksualnością, jednak Olivier zbyt często używał tego „argumentu” podczas dyskusji z Mattem. Zaczynaliśmy być tym po prostu zmęczeni.
     – Może i racja – mruknął optymistycznie Matt. – W sumie, to dobry pomysł.
   Popatrzyłem na Damona, który, tak jak ja, nic nie zrozumiał.
     – Czyli twoja biseksualność za czasów szkolnych się nie zmieniła? – spytałem.
    Matt pokiwał twierdząco głową i wziął kolejnego łyka piwa.
     – Chuje są fajne – skomentował.
     – Jeżeli masz go w dupie, to raczej nie – odpyskował Olivier. – Ale jak tam chcesz.
   Po raz pierwszy Olivier nie powiedział czegoś naprawdę głupiego. Trzeba dać mu order podobny do tego, który zrobiliśmy mu w pierwszej gimnazjum. O, nareszcie przypomniałem sobie jakieś wspomnienie z gimnazjum!
     – Chyba potrzebuje urozmaicenia. – Zwierzał się. – Za dużo kobiet, chciałbym... Choć raz musieć się postarać o kogoś.
     – Chcesz związku – powiedzieliśmy zgodnie ja i Damon.
     – Tak, chyba tak. – Pokiwał głową. – Ale raczej trudno będzie mi zmienić nastawienie z dnia na dzień. Nadal lubię imprezy.
     – To nie mogło ulec zmianie – mruknąłem.
     – Ale zastanowię się nad taką propozycją. – Matt wstał i ruszył w kierunku swojego pokoju. – Mam dość wrażeń na dziś. Dobranoc, mokrych snów wszystkim życzę.
   Olivier ruszył do kolejnej z trzech i pożegnał się ruchem ręki. Ja dzieliłem sypialnie z Damonem. Gdyby Matt i Olivier mieli spać w jednym pomieszczeniu, prawdopodobnie codziennie rano byłyby awantury. Oni potrafili się pokłócić o wszystko.
     – Pomóc ci czy dasz radę sam dojść do pokoju? – zapytał Damon.
   Pokręciłem głową i spróbowałem wstać. Na początku miałem lekkie trudności z zachowaniem równowagi, ale później już się przyzwyczaiłem. Mimo tego Damon szedł jakieś dwa kroki przede mną. Kiedy przekroczyłem próg naszego pokoju, oniemiałem.
   Cały pokój zachowany w czerwono-czarnych barwach. Naprzeciwko wejścia było biurko, a nad nim wisiała tablica korkowa. Zobaczyłem jedną książkę wypadającą z szuflady i domyśliłem się, że to miejsce Damona. Wyglądało na bardzo zadbane, jednak można by wyrzucić kilka papierków i tym podobne.
   Pokój rozciągał się w lewą stronę. Obok biurka stały dwie szafy z ubraniami, na jednym z nich był plakat zespołu Green Day. To moja szafa. Na końcu pokoju było jedno łóżko, które należało do Damona. Było idealnie zaścielone, książka leżała wraz z okularami na poduszce. Od strony głowy znajdował się stolik nocny, na którym była tylko lampka.
   Przy lewej ścianie stało moje jednoosobowe łóżko. Widziałem, że są na nim przede wszystkim ubrania. To do mnie podobne. Czarna pościel w białe szlaczki wydawała się znajoma. Również przy moim łóżku znajdowała się szafka nocna, a na jej wierzchu leżała jakaś płyta. Na podłodze był mały dywan dopasowany kolorystycznie do reszty pokoju. Na ścianach wisiały plakaty, dużo miałem ich przy moim łóżku. Prychnąłem w myślach. Po co mi one były?
   A no tak, gdy byłem w gimnazjum zachciało mi się być perkusistą. Wtedy kupowałem plakaty, bo się tym zainteresowałem i to właśnie one motywowały mnie do wstania z łóżka. Teraz raczej wyglądały komicznie, jakby pokój zajmował nastolatek, a nie młody mężczyzna.
   Damon podszedł do swojego łóżka i położył się na nim, zakładając okulary. Wziął książkę do ręki i zaczął czytać. Korzystając z chwili wolnego podszedłem do szafki nocnej. Otworzyłem pierwszą szufladę i znalazłem... prezerwatywy. Naprawdę miałem takie życie? Żałowałem tego pytania. Od razu przypomniało mi się kilka nocy z nieznajomymi dziewczynami. Nie podniecało mnie to w tej chwili, a wręcz obrzydzało. Otworzyłem szufladę i znalazłem coś przydatniejszego. Telefon.
   Szybko wszedłem w aparat by zobaczyć, jak wyglądam. Zamurowało mnie.
   Miałem naprawdę piękne oczy. Od strony źrenicy były czysto zielone, a otoczkę miały niebieską. Wpatrywałem się w nie dość długo. Czarne i uniesione włosy, które zawsze były niesforne, podobne do tych, które miałem w ciele Percy'ego. Dość mocno zarysowana szczęka ładnie komponowała się z zadartym nosem. Usta miałem średniej wielkości, jednak jak najbardziej mi one pasowały. Kolczyk w wardze i w języku dodawał mi tego... czegoś. Wszedłem w galerię i poszukałem jakiegoś zdjęcia swojego ciała.
   Byłem lekko wysportowany. Przypomniałem sobie, że od jakiegoś miesiąca chodzę na siłownie z dwa razy w tygodniu. Nie zamierzałem tego zmieniać.
   Odłożyłem telefon na szafkę nocną i wziąłem ciuchy, które wcześniej dał mi Olivier. Poszedłem w stronę łazienki, nawet nie zdając sobie w pełni sprawy, gdzie idę. Okazało się, że wraz z Damonem mieliśmy jedną łazienkę, a drzwi do niej znajdowały się obok szafy. Wszedłem do pomieszczenia i oślepiło mnie jasne światło.
   Pomieszczenie było małe, kafelki w odcieniu bieli raziły moje oczy. Była tutaj ubikacja, umywalka i kabina prysznicowa. Nic więcej nie było potrzebne. Przebrałem się, nawet nie zwracając większej uwagi na to, że nad umywalką znajdowało się lustro. Już chciałem wyjść z łazienki, ale poczułem jakby piach w ustach. Wziąłem swoją szczoteczkę i dokładnie umyłem zęby. Od razu lepiej. Wyszedłem z łazienki i usiadłem na swoim łóżku.
   Zdjąłem bandankę, którą miałem owiniętą wokół lewego nadgarstka. To, co ujrzałem, wprawiło mnie w kompletne osłupienie.
   Miałem tatuaż. Przedstawiał on symbol – Yin&Yang. Był dokładnie zrobiony, widać było, że zrobiłem go maksymalnie pół roku temu. Po przyjrzeniu się mu, stwierdziłem, że jest naprawdę ładny. Spodobał mi się, choć sam, jako Percy, zrobiłbym go w innym miejscu.
   Położyłem się i zastanowiłem nad tym wszystkim. To był jakoś dziwnie pokręcone, pomieszane. Wiedziałem, co muszę zrobić, kto ma mi pomóc, ale... Czas. To on był dla mnie największym problemem. Był katorgą, żmudną przeszkodą. Musiałem czekać, aż kostka się zagoi, jak mięśnie ramion przestaną boleć. Czekanie. Nienawidziłem tego.
   Gdy ułożyłem się w miarę wygodnie, Damon zgasił lampkę nocną i schował książkę do szafki. Zdjął spodnie i koszulkę, położył się będąc w samych bokserkach.
     – Jak się czujesz? – zapytał.
   Zastanowiłem się nad odpowiedzią.
     – Nie pamiętam kilku rzeczy z przeszłości, ale wszystko sobie przypominam – wyznałem. – Oprócz tej kostki i ramion, nic mnie nie boli. Jestem tylko lekko oszołomiony.
     – Nic dziwnego. Przecież mogłeś umrzeć – usłyszałem zawahanie w jego głosie. – Niedługo ból powinien minąć. Dobranoc, Tyler.
     – Dobranoc.

   Słyszę jakieś krzyki. Ktoś mnie woła. Nie mam pojęcia kto, ale obracam się dookoła siebie w poszukiwaniu krzyczącego. Nikogo nie znajduję. To ktoś znajduje mnie. 
     – Witaj, Tylerze Lackey, znany też jako niegdyś sławny Percy Jackson. – Wita mnie Hades. 
   Wzdycham z ulgą. To tylko Pan Podziemi.  
     – Witam – odzywam się, przez co Hades na mnie dziwnie spogląda. 
   Ups. Chyba nie powinienem się odzywać.  
     – Chciałem ci powiedzieć, że Nico di Angelo jest już w nowym ciele i ma się dobrze. To samo przekażę również jemu, o tobie. W piątek dostaniesz podpowiedź od Afrodyty, jak wygląda Nico i jak będziesz mógł go rozpoznać. Znajdziesz też u siebie przedmiot, który posiadałeś za tamtego życia i do którego byłeś przywiązany.  
   Kiwam wolno głową. 
     – Ile będzie tych wskazówek? – pytam. 
     – Nie mam pojęcia, ale Afrodyta się rozkręciła. – Hades zaśmiał się sucho. – Radzę ci nastawić się na to, że nieprędko spotkasz się z Nico. Ale dam ci ostatnią radę. – Nadstawiam uszu. – Nie spierdol niczego.  

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Hej <3 Fajnie tak regularnie, co nie? XD
Zapraszam wszystkich do mnie na Wattpada, macie linki obok :)) Tam piszę Lashtona, a większość rozdziałów pojawia się codziennie :3
Kogo wolicie perspektywę? Z kim się bardziej utożsamiacie? :D
Jestem ciekawa, czy ktoś odpowie ;-; Bo komentarzy małooo
Ostatnio też zastanawiałam się nad zawieszeniem bloga z tego powodu ;-;
;-;
Soł sed
Do zobaczenia za tydzień <3
14 pojawi się coś na walentynki, hehe :3
Do napisania!

2 komentarze:

  1. Jeśli zawiesisz bloga to cię udusze. Rozdział zajebisty tak jak porzedni. Rada tatusia numer 1: Nie spierdol tego. Ale i tak spierdoli. Wolę perspektywę Nica. Jego "mama" jest podobna do Sally. A własnie, co z rodzina Percy'ego. Nie mogę się doczekac dalszej akcji. Afrodyta, jak pisałam ostatnio, pomorze im tak ze spodkają się za 60 lat. A potem jak się spodkają to bedzie powrot do obozu? Czy oni chodzą do liceum? Bo jesli tak to Annabeth bedzie taką lafiryndą? A co do tych prezerwatyw. Percy spokojnie, to tylko prezęcik od Afrodyty.

    OdpowiedzUsuń
  2. NIE WAŻ SIĘ ZAWIESZAĆ BLOGA! ZNAJDĘ CIĘ I UKATRUPIĘ!

    Co do perspektywy... Nie mam pojęcia kogo wolę :P Chyba Persiaka. Jego przyjaciele przypominają mi chłopaków z Obozu Herosów <3 Za to matka Nica przypomina mi Sally. Niezależnie od perspektywy, to i tak będzie zajebiaszcze :3 Sama zdecyduj, z której lepiej ci się pisze. Przeczytam wszystko co napiszesz ♥♥♥

    Pozdrawiam i weny życzę!
    I NIE ZAWIESZAJ TEGO BLOGA, BO ZGINIESZ MARNIE! WYDŁUBIĘ CI OCZY I WSADZĘ GŁĘBOKO DO GARDŁA, ŻEBYŚ MOGŁA Z INNEJ PERSPEKTYWY PATRZEĆ NA TO, JAK WYPRUWAM CI FLAKI.
    Jeszcze raz pozdrawiam <3
    ~Werka Eklerka

    OdpowiedzUsuń