czwartek, 31 grudnia 2015

Rozdział 19 *-*

Nie sądziłem, że śmierć mnie kiedyś zaskoczy


          * Nico di Angelo *

      Nie sądziłem, że potrafię tak głośno krzyczeć.
   Gdy tylko zobaczyłem krew rozpryskującą się na ściany, mózg Willa w kawałkach... Szczerze, zachciało mi się rzygać. Myślałem, że zwymiotuję na podłogę, ale byłem zbyt przerażony, więc mój żołądek nic by z siebie nie wypuścił. Zacisnąłem mocno dłonie w piersi i kucnąłem podczas krzyku. Brakowało mi tlenu, ale nie przestawałem. Wolałem tkwić w takiej pozycji, niż pozwolić łzom płynąć po moich policzkach.
   Opadłem na ziemię z niemocą wyduszenia z siebie ani słowa.
   Słyszałem rozmowy Aresa i Afrodyty, ale nie wiedziałem, co z Percy'm. Może mu też się coś stało? Podniosłem głowę i spojrzałem w stronę, gdzie powinien znajdować się Syn Posejdona. Nie było go tam, jednak wzrokiem odnalazłem go szybko przy Willu.
     – Przepraszam za niego, Apollo – powiedział głośno Percy. – Hadesie, bądź dla niego łaskawy.
   Nie mogłem w to uwierzyć. Prosił o łaskę mojego ojca? Po tym, co Will dla niego zrobił? Przecież chciał go zabić, mierzył w niego bronią!
     – Możecie zrobić coś, by Will... spoczywał godnie? – spytał opanowanym głosem Afrodyty i Aresa.
   Bogowie spojrzeli po sobie, a następnie popatrzyli ze skruchą na Percy'ego. Afrodyta zrobiła ku niemu krok i złapała go za ramię.
     – Zrobię co w mojej mocy, by Will trafił do dobrego miejsca. On nie był zły, był... Zagubiony, chorobliwie zazdrosny – drugie zdanie szepnęła bardziej do siebie. – Nie wiem, czy uda wam się wypełnić misję bez niego. Ciemność tutaj w nocy jest...
     – Jest tutaj na tyle niebezpiecznie, że umrzecie na dziewięćdziesiąt procent bez światła, które zapewniał wam Will – dokończył twardo Ares.
   Wyjrzałem przez okno. Zbliżał się zachód słońca.
     – Jak sami wiecie, Will otrzymał miksturę, która może zamienić jednego was w zwierzę – zaczęła Afrodyta i podeszła do martwego Willa. Odwróciłem wzrok, kiedy wygrzebywała buteleczkę z jego spodni. – Możecie przeżyć kilka nocy, jeśli jeden z was będzie przemieniał się w lwa.
     – Dlaczego akurat w to zwierzę? – szybko spytał Percy.
     – Po pierwsze: Jest silne. – Zaczął krążyć po pokoju Ares. – Po drugie: Jest szybkie. Po trzecie: Jest związane z mitem o Lwie Nemejskim. I ostatnie oraz najważniejsze: Ten znak zodiaku jest twój, Percy, więc będziesz miał większą moc i zjednoczysz się z ciałem lwa.
   Percy pokiwał głową i zerknął na Afrodytę, która miała coś jeszcze do dodania.
     – Podczas przemieniania się w to zwierzę, módl się do Apolla. Powinien dać ci błogosławieństwo, nieważne, co się stało. Jest mała szansa, że uratujecie świat. Musisz być silny, Percy – ostatnie zdanie szepnęła tak, że prawie go nie słyszałem.
   Zaczęło mi się robić głupio. Podczas gdy Percy zachował się odpowiedzialnie, dorośnie, ja zalałem się łzami i zacząłem krzyczeć jak debil... oraz dzieciak.
     – Trzymaj – Ares podał Percy'emu tarczę, która wydawała się być idealnie do niego dopasowana.
     – Nico? Mam coś dla ciebie – powiedziała Afrodyta.
   Wstałem ze spuszczoną głową. Nie miałem siły stać po podróży cieniem, a nie było teraz mowy o odpoczynku. Dodatkowo mój żołądek wydawał się być jednocześnie wypchany i pusty, co wprawiało mnie w otępienie.
     – Wiem, że nie przepadasz za łukiem, ale myślę... – Afrodyta wyciągnęła broń Willa i podała mi ją. – Że ta przyda wam się dzisiejszej nocy.
   Niechętnie popatrzyłem na łuk. Był bardzo dopracowany, jednakże służył Willowi już od kilku dobrych lat. Wziąłem go w ręce i, choć był troszkę za ciężki, poczułem w sobie mały przypływ energii. Wykrzesałem z siebie mały uśmiech dla Afrodyty i spojrzałem w jej oczy.
     – Naprawdę dziękuję – ledwo poruszyłem wargami.
   Uśmiechnęła się promiennie i przytuliła mnie. Leciutko objąłem ją wolnym ramieniem i zamknąłem oczy. Nie wiem czemu, ale wyobraziłem sobie zamiast niej, moją zmarłą mamę. W zasadzie, Afrodyta momentami zachowywała się jak ona, ale to bezsensu. Otworzyłem oczy i puściłem boginię.
     – Uważajcie na siebie – zwróciła się Afrodyta do naszej dwójki.
   Pokiwaliśmy głowami.
     – Nie dajcie się zabić – powiedział ostro Ares.
   Następnie zniknęli.
   Nie miałem pojęcia, co powinienem teraz zrobić. Chciałem spróbować zająć się ciałem Willa, al.le, o dziwo, zniknęło. Przełknąłem głośno ślinę. Widziałem, jak Percy przeszywa mnie wzrokiem. Tak bardzo byłem mu wdzięczny...
     – Mam nadzieję, że nie obwiniasz mnie za śmierć Willa – mówił ze skruchą.
   Popatrzyłem na niego, w jego oczy. Były przepełnione żalem, smutkiem, rozpaczą. Nie chciałem, żeby tak było. Chciałem to zmienić tak bardzo. Ale nie mogłem.
     – Nie – szepnąłem. – Był zagubiony – zacytowałem Afrodytę. – Po tym, jak z nim zerwałem, chyba jeszcze bardziej cię znienawidził i...
   Percy wyszeptał ciche „ciii” w moim kierunku. Podszedł do mnie bliżej, ciągle patrząc mi w oczy.
     – Zerwałeś z nim? Dlaczego? – zapytał nieco zdezorientowany.
   Nawilżyłem usta i przegryzłem dolną wargę.
     – Przesadził. Rozumiem, że nienawidził cię, ale... rozdzielił nas, chciał, abym był tylko jego, nie zwrócił uwagi na moje uczucia. Kurwa, tak bardzo cię przepraszam – patrzyłem na niego z determinacją w oczach. – Byłem taki głupi, dałem się tak łatwo oszukać... Ja nawet nie wiem, czy on mnie kochał, może zrobił to po złości? – spytałem retorycznie.
     – Nico... – szepnął syn Posejdona i podszedł do mnie.
     – Tak bardzo chciał mnie skrzywdzić, wiedział, że kocham cię od tylu pierdolonych lat. Chyba widział, jaki byłem szczęśliwy, gdy byłem z tobą?! – krzyknąłem i rzuciłem łuk.
   Percy podszedł do mnie jeszcze bliżej, jego twarz była blisko mojej. Czułem jego oddech, jego ciepło... Zachciało mi się płakać.
     – Nadal mnie kochasz? – spytał.
   Łzy stanęły mi w oczach. Wiedziałem, że i tak niedługo możemy zginąć, dlatego chciałem mieć to za sobą.
     – Nigdy nie przestałem – szepnąłem, będąc pewnym, że mnie usłyszy.
   Percy popatrzył mi prosto w oczy i otarł łzę opuszkiem palca.
     – Nie płacz. Ja też cię kocham – szepnął. – Rozumiem cię, a poza tym... Ja ciebie potraktowałem podobnie, tylko, że z Annabeth, nie sądzisz?
   Pokiwałem leciutko głową po zastanowieniu. Co nie zmienia faktu, że nadal było mi cholernie głupio.
     – To była trochę inna sytuacja i dobrze o tym wiesz – zaprzeczyłem. – Ja zrobiłem to świadomie, zraniłem cię tak, że nie powinieneś mi wybaczyć.
   Czarnowłosy złapał moją twarz w dłonie.
     – Ale ja pragnę ci wybaczyć. A ty wybaczysz mi? – zapytał.
     – A co mam ci wybaczyć? – odpowiedziałem pytaniem na pytanie.
     – Wszystko. Począwszy od naszego pierwszego spotkania, aż do teraz. – Uśmiechnął się lekko, choć w jego głosie słychać było powagę.
     – Tylko warunkiem, że ty mi też wszystko wybaczysz. – Zerknąłem na jego usta wykrzywiające się w uśmiech.
     – W takim razie, obydwoje mamy czyste karty – podsumował Percy i pogłaskał moje policzki.
   Zamknąłem oczy i spróbowałem się odprężyć. Wszystko od nowa? Zapomnieć o kłótniach? Było ich sporo, ale... szczerze mówiąc to i tak o większości zapomniałem.
     – Witaj, jestem Nico di Angelo – zażartowałem.
   Percy już nawet nie kłopotał się z odpowiedzią. Po prostu mnie pocałował. Delikatnie, jak to miał w zwyczaju. Nie chciał się śpieszyć, a ja nie chciałem mu przerywać,
   Jednak, śmierć zbliżała się w dość szybkim tempie.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Omg, wreszcie Percico :)) 
Wiem, późno dodaje rozdział i to na dodatek w Sylwestra XD
Dodam dzisiaj na pewno jeszcze jeden rozdział, ale o normalnej porze ;; 
Życzę wam Szczęśliwego Nowego Roku tak przy okazji <3
Kace was <3 XD
Pozdrawiam i zachęcam do komentowania i obserwowania bloga :3 

sobota, 26 grudnia 2015

Rozdział 18 *-*

Odnaleźć, co się zgubiło



          * Will Solace*

      Ruszyliśmy z Niciem w tę stronę, w którą poszedł wcześniej Percy. Miałem szczerą nadzieję, że szybko uda nam się go znaleźć, przeprosić i wszystko będzie po staremu. Oczywiście, odzyskam swym bohaterskim zachowaniem Nica i będziemy szczęśliwi.
   Nie wszyscy, ale dwie trzecie tak.
   Szukaliśmy jakąś godzinę. Przeszukaliśmy pobliski, mały las, kilka budynków oraz sklepów. Napotkaliśmy kilku ludzi, których pytaliśmy czy nie widzieli czarnowłosego chłopaka o zielonomorskich oczach. Nikt go nie widział, więc byliśmy zdani na siebie.
   Spotkaliśmy Percy'ego w piątym opuszczonym budynku. Był on najprzestronniejszy, największy oraz najbardziej zadbany ze wszystkich. Co jak co, ale gust to Jackson miał wyborowy. Ściany były koloru jasnego szarego, w niektórych miejscach popękał tynk. Nie znalazłem tu jednak żadnych napisów na ścianach, co graniczyło z cudem. W pomieszczeniach nie było nic, żadnego mebla. Tylko Percy siedział w jednym kącie i patrzył się w swoje ręce.
     – Percy – szepnął Nico i zaczął podchodzić do syna Posejdona. – Proszę, wróć do nas, wiesz, że cię potrzebujemy.
   Percy udawał, że to nie słucha albo naprawdę tego nie robił. Z tym infantylnym dzieckiem nigdy nic nie wiadomo. Wpatrywał się w swoje palce i nerwowo ruszał głową. Jednak nic nie robił sobie z naszej obecności.
     – Halo, Percy... – Postanowiłem zareagować. – Wiem, że zachowałem się jak cham, dlatego chciałem cię... – przełknąłem ślinę i zaczekałem, aż chłopak na mnie spojrzy – przeprosić.
   Dopiero wtedy rozejrzał się po otoczeniu i przestał bawić się dłońmi. Serio? Czekał na przeprosiny? W dodatku nieszczere?
     – Nic nie szkodzi – odparł, jakby rzeczywiście nie zachował się jak mała dziewczynka i nie poszedł sobie, strzelając „focha”.
   W myślach przewróciłem oczami i patrzyłem na niego z góry. Wydawał się takim marnym przeciwnikiem. Nic nie wartym, zepsutym...
     – Ja też cię przepraszam. – Nagle usłyszałem od strony Nica.
   Że co? Teraz on będzie przepraszał to rozkapryszone dziecko? Oparłem się plecami o ścianę i postanowiłem odczekać tę słodką scenkę. W międzyczasie Percy wstał i uścisnął dłoń z synem Hadesa. Rzygać mi się zachciało.
     – Willu... – usłyszałem typowo kobiecy głos.
     – Jacksonie – męski głos mnie lekko przestraszył.
   Zerknąłem, kto miał czelność nam przerywać (choć w głębi duszy się cieszyłem). Okazało się, że jest to...
     – Afrodyta? Ares? – palnął głupio Percy.
   Super. A było tak dobrze, jak nic nie mówił.
     – Miło, że mnie pamiętasz – powiedział Ares z szyderczym uśmiechem.
   Chociaż on jeden też nie lubił Percy'ego.
     – Oj, przestań! Chłopak jeszcze nie pozbierał się po rozstaniu z Annabeth, pobijecie się później – przerwała Afrodyta.
   Z opowieści usłyszych od Piper, Hazel oraz Annabeth wnioskowałem, że była... Typową nastolatką lubiącą sobie porozmawiać przy filiżance herbatki. Miło, że mogłem osobiście ją poznać.
     – Czego chcecie od Percy'ego i Willa? – zapytał nieśmiało Nico.
   Afrodyta uśmiechnęła się do niego promiennie, poprawiając swe długie blond włosy.
     – Ja oczekuje tylko rozmowy od Willa. – Oświadczyła. – To mój ukochany chce...
     – Pomóc temu szczeniakowi – dokończył Ares.
   Percy wytrzeszczył oczy i patrzył się tak na Aresa. Wiedziałem, że ich stosunki nie była za dobre, więc skąd nagle taka dobroć w Aresie? Nie miałem czasu nad tym rozmyślać. Bardziej zastanawiał mnie fakt, dlaczego to Afrodyta chce rozmawiać ze mną. Miałem problemy sercowe, ale żeby aż takie?
     – Chodź Willu. Napijemy się herbatki – odrzekła z uśmiechem, złapała mnie za rękę i pociągnęła do drugiego pomieszczenia.
   Byłem dość... zaintrygowany Afrodytą. Ubrana była w długą, różowawą sukienkę, na nogach miała szpilki. Jej ramiona okrywał sweterek, włosy idealnie wypadały z luźnego koczka. Wyglądała idealnie.
     – Chciałam z tobą porozmawiać na temat przysięgi – oznajmiła i wyczarowała dwa krzesła i stoliczek.
   Zasiadła na jednym końcu i zaczęła popijać herbatkę, która znikąd pojawiła się w jej dłoniach. Usiadłem na drugim krześle, nawet nie wiedząc do powiedzieć.
     – Willu, sądzę, że to naprawdę romantyczne posunięcie... Co ja gadam, przecież to jest strasznie romantyczne! – podekscytowała się. – Grozi wam śmierć, a ty, wyznajesz miłość osobie, która nie jest ci przeznaczona i próbujesz wszystko naprawić... To naprawdę słodkie i niewinne z twojej strony!
   Wytrzeszczyłem oczy i z wrażenia wziąłem łyka herbatki. Malinowa z odrobiną cukru. Idealnie załagodziła moje nerwy spowodowane słowami Afrodyty.
     – Że co? Nie jest mi przeznaczona? – powtórzyłem jej słowa.
   Afrodyta założyła nogę na nogę i wzięła kolejny łyk idealnego napoju.
     – Taka jest prawda, Willu. Słońce i ciemność... Jak sam dobrze wiesz, trudno jest się zdobyć do tego dziubaska – wiedziałem, że mówiła o Nicu – i, że trudno taką znajomość utrzymać. Po prostu... jakby ci to powiedzieć... – postukała kilka razy palcami. – On nigdy cię nie pokocha, bo nie może.
   Prawie wyplułem herbatę. Że co? To nie może być prawda.
     – Nie mogę być z Niciem, bo ktoś tam od przeznaczenia ma kaprys i tak sobie wymyślił? – spytałem retorycznie i prychnąłem.
   Słodki śmiech Afrodyty rozniósł się po pomieszczeniu.
     – Nie. Mój drogi, jego serce jest zajęte. Chłopaczyna zakochał się na zabój, oddałby życie za Jacksona – rozmarzyła się. – To jest przykład idealnej miłości. Kochał go przez ten cały czas, gdy był z tą... Annabeth. Nie było dnia, aby o nim nie pomyślał. To naprawdę rozkoszne i słodkie.
   Nie mogłem wytrzymać tej paplaniny. Myślałem, że zaraz wybuchnę i uderzę Afrodytę, żeby w końcu się zamknęła i przestała gadać takie bzdury. Nico był, jest i będzie mój.
     – Nic się nie da zmienić? – spytałem zdając się na miły ton.
     – Nic. Miłość nie wybiera, wiesz to doskonale. Mam nadzieję, że zostawisz tę parę zakochańców sobie. Pogódź się z rzeczywistością, a będzie ci łatwiej.
   Nie. Po prostu nie.
     – Widzę, jak się denerwujesz, jak się spinasz. Przestań. Pomyśl o nich, jak o normalnej parze, która chce po prostu się kochać, a przez kaprys osoby trzeciej, nie mogą. Pomyśl o tym w ten sposób Will, po prostu pomyśl! – starała się mnie wspierać.
   Nie wychodziło jej to. Byłem jeszcze bardziej poddenerwowany. Wstałem szybko od stołu i pobiegłem do pokoju, w którym była cała reszta. Widziałem, jak Ares pokazuje jakąś broń Percy'emu, a z kieszeni jego spodni wystaje pistolet. Niewiele myśląc, zabrałem go dość sprawnie i odsunąłem się kilka kroków.
     – Posłuchajcie mnie, kurwa, bo drugi raz nie powtórzę! – wydarłem się. – Nico jest MÓJ! Kurwa, MÓJ spierdoliny życiowe! Na zawsze mój!
     – Will, przestań – powiedział Nico i przysunął się o krok.
   Wycelowałem w niego bronią.
     – Nie! Jesteś mój, a nie Jacksona! To ja przysiągłem, że cię zdobędę, to ja starałem się te wszystkie lata o twoją miłość! Nikt mi cieie nie zabierze, a na pewno nie ten debil! – Wycelowałem lufę w Percy'ego.
   Stał wyprostowany, a obok niego był Ares, który nic nie robił sobie z mojej pogadanki.
     – Will, odłóż broń – powiedział Percy z zaciśniętymi zębami.
     – Nie – odpowiedziałem i strzeliłem sobie w głowę.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
:')
[*]
Mam nadzieję, że rozdział wam się spodobał :) 
Następny jutro. Postaram się napisać kilka rozdziałów jutro w pociągu :))
Niedługo kończę serię, będzie miała tak z 23 rozdziały, coś takiego B|
A później kolejna... :3
Pozdrawiam i zapraszam do komentowania i brania udziału w ankietach :D

piątek, 25 grudnia 2015

Rozdział 17 *-*

Odejście


          * Will Solace *

   Uniosłem głos na Nica po raz kolejny, tłumacząc mu, że zrobiłem to dla jego dobra. Nico nie potrafił zrozumieć faktu, iż tak bardzo go kochałem, że postanowiłem złożyć przysięgę i go zdobyć. Dla niego było to nienormalne i niemoralne. Cóż, jebie mnie to.
   Dodatkowo do naszej dyskusji dołączył się półnagi Percy. Co on sobie wyobraża? Paraduje sobie bez koszulki, ukazując swe mięśnie przed Niciem i uśmiecha się co jakiś czas. Nie, zaraz nie wytrzymam.
     – Mam w dupie to, że to było niemoralne! Mam w dupie to, że byłeś wtedy z Percy'm! Nienawidzę go i miałem w dupie, czy będzie mu przykro czy się powiesi czy coś sobie zrobi! Miałem to po prostu w dupie – wydarłem się na całe gardło.
   Nico popatrzył na mnie z pogardą, a Percy uśmiechał się pod nosem. Kurwa.
     – No proszę, proszę – odezwał się Percy i robił powolne kroki w moją stronę. – Skąd u ciebie taka nienawiść do mojej osoby, Willu Solace'ie?
   Prychnąłem na jego słowa. Nienawidziłem go, fakt, ale myślałem, że to oczywiste. Tylko Glonomóżdżek, jak to on, nie rozumiał sytuacji.
     – Naprawdę nie wiesz, Percy? Te dwie szare komórki mózgowe się przegrzały? Racja, nienawidzę cię i to cholernie. – Zaśmiał się na te słowa. – Najchętniej zabiłbym cię, nawet w tej chwili.
   Kolejny śmiech i uśmiech.
     – Proszę cię, nie jesteś jedyny. Gaja, Ares, Atena... – Zaczął wyliczać z uśmiechem. – Chodzi mi o to, co ja ci zrobiłem.
   Chciałem zetrzeć mu ten uśmieszek z twarzy raz na zawsze. Wkurwiał mnie. Nico siedział z tyłu i przyglądał się tej sytuacji raz z rozbawieniem, a raz ze śmiertelną powagą. Ten, to się umie dostosować do sytuacji.
     – Kochałeś Nica. To starczy.
     – Kocham. Czas teraźniejszy.
     – Nieważne. Zależało ci na nim.
     – Zależy. Teraźniejszość.
     – Chciałeś go mieć tylko dla siebie.
     – Nadal chcę.
     – Całowałeś go.
     – I chętnie bym to powtórzył, nawet teraz.
   Nie wytrzymałem. Zacisnąłem dłonie w pięści i przybliżyłem się do niego o krok.
     – Dlatego cię nienawidzę. Nico jest mój.
     – O ile mi wiadomo, Nico nie jest przedmiotem.
   Podszedłem jeszcze bliżej.
     – Jest mój.
     – Jest w takim wieku, że ma prawo sam o sobie decydować.
   Jeszcze bliżej. Percy już się nie uśmiechał, odłożył koszulkę i stał z zaciśniętymi pięściami.
     – Wybrał mnie – syknąłem.
   Percy zacisnął szczękę, ale odsunął się. Nie rozumiałem o co chodzi, przecież właśnie miałem go pokonać. Tchórz.
     – Racja.
   Zamurowało mnie, Nica także. Spojrzał na Percy'ego, jakby pełny obaw, co to oznacza.
      – Dla mnie liczy się szczęście Nica, nie wiem jak dla ciebie, Will. Skoro on chce być z taką osobą jak ty, to zaakceptuje to. Jednakże nie wytrzymam z tobą ani jednego dnia dłużej. – Ubrał koszulkę, sprawdził czy ma wszystkie potrzebne rzeczy i jakby na pożegnanie powiedział. – Miłej rozmowy.
   Nie wiedziałem co powiedzieć. Percy odchodził, po prostu sobie szedł nie wiadomo gdzie. Czy tego chciałem? Nie. Widziałem jego oddalającą się sylwetkę, musiałem coś zrobić, coś powiedzieć.
     – Wracaj tu, tchórzu! Nie uciekaj od problemów, one same się nie rozwiążą! – krzyknąłem.
   Percy zatrzymał się, obrócił i popatrzył na Nica. Nie widziałem dokładnie jakie uczucia mu przekazywał, ale nie wyglądał na szczęśliwego.
   Obrócił się znów i poszedł w kierunku miasta. My natomiast zostaliśmy za opuszczonym budynkiem, nie wiedząc, co zrobić.
     – To koniec – rzekł Nico.
   Przytaknąłem mu.
     – Bez niego nie uda nam się wypełnić misji.
   Spojrzałem mu w oczy.
     – Nie. To koniec naszego związku.
   Spuściłem głowę i jednocześnie zacisnąłem pięści. Znienawidziłem Percy'ego jeszcze bardziej, o ile to możliwe.
   Wszedłem do środka budynku, by się rozejrzeć i nie okazywać smutku przy... swoim byłym. Było tu dość ciepło, jak na opuszczony budynek zrobiony prawdopodobnie z cegieł. Ogólnie, budynek z zewnątrz nie prezentował się tak źle, a wewnątrz było nawet lepiej. W każdym pomieszczeniu były 3 łóżka szpitalne. Usiadłem na jednym z nich, żeby sprawdzić, czy jest wygodne i będziemy mogli na nich zasnąć.
   Może troszkę twardo i brudno, ale na pewno lepiej było na takim łóżku, niż na podłodze albo ziemi. Chciałem wrócić do domu, cały i zdrowy. Wiedziałem, że jest duże prawdopodobieństwo, że umrę na tej misji. Ale ta myśl wydawała się... straszna. Nie chciałem umrzeć. Nie wyobrażałem sobie zostawić wszystkich ludzi, których kochałem. Luna, Nico... choć ta druga osoba zapewne miała mnie i moje uczucia gdzieś.
   Ehh... chyba za bardzo się. Przecież Nico mi wybaczy, nie ma innej opcji. Zawsze przebaczał. Uśmiechnąłem się i postanowiłem do niego pójść. Tak. To dobry pomysł. Wstałem i popędziłem w kierunku Nica.
   Kiedy dotarłem na miejsce, nie zobaczyłem Nica. Pięknie. Wspaniale. Postanowiłem pójść nad jeziorko zobaczyć, czy może się kąpie bądź po prostu odpoczywa. To było dziwne. Zazwyczaj mówił, że gdzieś idzie, choć w tej sytuacji nie dziwię się, że tego nie zrobił. Byłem zły na siebie. Cholernie zły. Może i miałem Percy'ego w dupie, ale nie powinienem tego mówić przy nim. Teraz ma mnie za chama i prostaka. A przecież taki nie jestem.
   Usiadłem na brzegu jeziora i spróbowałem wypatrzeć Nica. Na ziemi znajdowały się jego ubrania, co oznaczało, że po prostu nurkował. W głowie od razu pojawiła mi się czarna myśl. A może on się topi?!
   Przeczekałem jakąś minutkę i, dzięki Bogu, Nico wypłynął, by nabrać świeżego powietrza. Odetchnąłem głęboko. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby coś mu się stało.
     – Co ty tu robisz? – spytał prosto z mostu Nico, gdy do mnie podpłynął.
   Przełknąłem ślinę i spuściłem głowę.
     – Chciałem cię przeprosić – wyznałem.
   Prychnął na moje słowa i się zanurzył. Cóż, czyli jednak będę musiał się troszkę postarać, żeby mi wybaczył.
     – Naprawdę. Nie powinienem wybuchać złością, Percy mnie wkurzył – powiedziałem, kiedy wypłynął na powierzchnię.
   Popatrzył na mnie jak na debila.
     – Powiedział prawdę. Ty też powiedziałeś. Dzięki temu pokazałeś, jakim bezdusznym człowiekiem jesteś – wręcz wysyczał.
   Patrzyłem mu w oczy przez cały czas. Nie było w nich ani grama skruchy, miłości, tylko czysta wściekłość.
     – Przez ciebie straciłem osobę, która mnie kochała szczerze i chciała dla mnie jak najlepiej. Nigdy ci tego nie wybaczę – kontynuował. – Musimy wypełnić misję i go potrzebujemy. Więc zaraz idziemy go szukać, jasne? – Pokiwałem głową. – Albo go przeprosisz albo już nigdy się do ciebie nie odezwę, rozumiesz?
   Chciałem zaprzeczyć, ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. Po prostu kolejny raz kiwnąłem głową.
     – Dobra.
   Nico wyszedł z wody i szybko się wysuszył oaz ubrał. Nawet na niego nie patrzyłem.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Wiem, wiem, rozdział za późno dodany ;___:
Biorę się teraz za pisanie rozdziałów, niedługo skończy się ta seria
Nareszcie! XD 
0 komentarzy - 1 dzień
1 komentarz - 12 godzin
2 komentarze - 6 godzin 
3 komentarze - 3 godziny
4 komentarze - co godzinę
Tylko przypominam :) 
Pozdrawiam, Wesołych Świąt <3 

czwartek, 24 grudnia 2015

Rozdział 16 *-*

Prawda zawsze wychodzi na jaw


          * Percy Jackson *

    Następnym miejscem, do którego mieliśmy się udać, było Cachimbo, znajdujące się w środku Brazylii. Nie wiedziałem skąd Nico tak dokładnie zna każdą miejscowość w Brazylii, ale nic nie powiedziałem. Dosłownie. Nic.
   Nie chciałem z nimi rozmawiać, kiedy jestem w emocjonalnej rozsypce.
   Słyszałem, jak Will i Nico rozmawiają na rozmaite tematy, dotyczące Obozu, Luny, a także innych rzeczy związanych z ich przyjaźnią. Śmiali się, wygłupiali, a kiedy nadszedł czas na przeniesienie się cieniem do wyżej wymienionego miasta, opanowali się i życzyli sobie powodzenia.
   Teraz siedzieliśmy w ruinach szpitala na kompletnym zadupiu. Nico próbował resztkami sił szukać wraz ze mną i Willem jakiegoś pożywienia, ale widać, że chłopak był ledwo żywy. Upierał się i wyrywał Willowi, który chciał pomóc mu usiąść. Zachowywał się jak dziecko.
   Fakt, faktem, słodkie dziecko, ale ten epitet dodał mój mózg. Nie moja wina, że byłem zakochany po uszy w Nicu di Angelo. Że co? Potrząsnąłem głową. Przez ten jebany eliksir zacząłem w myślach komentować wszystko i wszystkich. Skupiłem się na wyznaczonym zadaniu, a mianowicie na poszukaniu czegoś do zjedzenia. 
   Udało mi się znaleźć jakiś krzaczek z owocami, które nie wyglądały na trujące. Wziąłem ich tyle, ile zmieściłem w kieszeniach i cofnąłem się do Willa, usypiającego Nica. Rzygać mi się chciało na ich widok razem. 
     – Jak wstaniesz, dostaniesz jedzenie, żebyś miał baaardzo dużo siły, kochanie – mówił, głaszcząc Nica po włosach. 
   Nico był wyraźnie za zmęczony, żeby mu się wyrwać lub odpyskować. Godził się na wszystko, miał zamknięte oczy i domyślam się, że naprawdę chciał zasnąć, tylko ten zjeb mu przeszkadzał. 
     – Percy? – usłyszałem. 
   Popatrzyłem na Nica, który spod przymrużonych oczu, wlepiał we mnie swój wzrok. Usiadłem obok niego i dałem znak Willowi, by sobie poszedł. Na szczęście zrozumiał aluzję i nie musiałem nic mówić. Odszedł w poszukiwaniu jedzenia.
     – Przepraszam, Percy – szepnął Nico, jakby powstrzymując się od łez. 
   Spuściłem głowę. Nie chciałem na niego patrzeć w takim stanie. Nie teraz, gdy jestem taki uczuciowy. Czułem się jak wulkan, który wybuchnie i zaleje wszystkich uczuciami. 
     – Nie chciałem, żeby tak to się skończyło. Przepraszam za mój wybuch złości, po prostu… – Zacisnął wargi w wąską linię. – Miałem wrażenie, że jesteś strasznie zazdrosny o Willa, a on nic takiego nie zrobił. 
   Tym razem zacisnąłem pięści. Chyba powoli wracała mi świadomość tego, kim jestem. Kim naprawdę jestem. 
     – Nic nie zrobił? – powiedziałem przez zaciśnięte zęby. 
   Nie sądziłem, że moje pierwsze słowa będą napełnione jadem i nienawiścią. Bardziej spodziewałem się czegoś… milszego. Jakiegoś wyznania miłości czy takich pierdół. 
     – On się tylko we mnie zauroczył, przecież to nie jest…
     – Przysiągł na Styks, że cię zdobędzie, kiedy byliśmy razem. – Nie wiedziałem, czy Will powiedział o tym Nicowi. 
   Raczej nie, ponieważ ten zbladł i spróbował usiąść. 
     – Że co? Skąd wiesz? – zapytał nerwowo. 
     – Powiedział mi, kiedy ty wyszedłeś na spacer. Dlatego ci wtedy powiedziałem, żebyś na niego uważał. Po prostu bałem się tego, co właśnie nastąpiło. – Jebany eliksir.
   Nico otworzył buzię ze zdziwienia. Cóż, będzie miał chyba z Willem do pogadania. Czy cieszył mnie ten fakt? Chyba bardziej niż powinien. Kiedy już chciałem odejść, Nico mnie zatrzymał.
     – Percy... nadal coś do mnie czujesz? – zapytał prosto z mostu.
   Tak bardzo chciałem skłamać, że mam go w dupie, że mi na nim nie zależy. Ale nie potrafiłem.
     – Tak. I nie sądzę, żebym przestał. – Drugie zdanie powiedziałem bardziej do siebie.
   Nico spuścił głowę po raz kolejny. Miło. Nie miałem siły na rozmowę o moich uczuciach, których nie rozumiałem. Chciałem jak najszybciej skończyć tę misję i odejść, dać wszystkim spokój. Może dlatego Annabeth mnie zdradzała?
   Na jej wspomnienie zrobiło mi się niedobrze i słabo.
   Naprawdę ją kochałem, tyle razem przeżyliśmy... Stop. Nie mogę o niej rozmyślać w takich chwilach. Przez te lata udawało mi się tego nie robić aż za dobrze, więc teraz też nie muszę o niej myśleć. Nigdy nie musiałem, dodałem w myślach.
   Minąłem się z Willem, który zmierzał ku Nicowi. Miał złowrogie spojrzenie. Ja natomiast obojętne, nie chciałem chcieć go zabić na każdym kroku. Ups, już tego chciałem.
   Jako drużyna powinniśmy się szanować i sobie ufać. W naszej grupie tego nie było. Nico lubił (to słowo zdecydowanie tutaj nie pasuje) naszą dwójkę, a my nienawidziliśmy siebie nawzajem. Jak to się mówi – Bywa. 
   Postanowiłem poszukać jakiegoś jeziorka i popływać. To powinno mi pomóc, dodać sił. Zawsze kontakt z wodą mnie uspokajał, dzięki niemu pozbywałem się problemów choć na moment. Znalazłem je w dość szybkim tempie.
   Jeziorko było w miarę czyste, raczej nikt się tu nie kąpał. Nie dostrzegłem żadnych ryb, co było przykre. Nie miałem z kim pogadać. Nie myśląc zbyt długo, zdjąłem koszulkę i odłożyłem ją na brzeg. Później spodnie i skarpetki. Zostawiłem sobie tylko bokserki, które i tak będą suche, jak ja. Ubrania zdjąłem tylko po to, żeby nie przeszkadzały mi przy pływaniu.
   Zrobiłem jeden krok w kierunku wody. Umiarkowana. Dno z początku kamieniste, przemieniało się w piaszczyste. Gdy wszedłem na tyle głęboko, że woda dosięgała brzucha, zanurzyłem się i wziąłem głęboki oddech w wodzie. Upewniłem się dzięki temu, że nie straciłem tej umiejętności, która była dla mnie niezmiernie cenna.
   Nie widziałem sensu wynurzania się z powrotem, dlatego zanurkowałem głębiej w poszukiwaniu czegoś ciekawego. Tak jak myślałem, nie było tu żadnych ryb, tylko cisza i spokój. Zasiadłem na kamieniu i popatrzyłem się wgłąb jeziora. Mój wzrok był zdecydowanie lepszy pod wodą niż jeszcze kilka lat temu. Rozmawiałem z tatą i poprosiłem go o taki „bonusik”. Dzięki niemu już kilka razy uszedłem z życiem,
   Położyłem się i zamknąłem oczy. Moje włosy falowały przez wodę, bokserki także. Czułem się tu o wiele lepiej niż na lądzie. Tylko troszkę... samotnie? Mało jest dzieci Posejdona, właściwie, żadnego nie powinno być. Byłem skazany na rozmowę z rybami, których, kurwa, tutaj nie było!
   Uspokoiłem się znów. Zaraz musiałem wracać na powierzchnię, nie wiedziałem nawet, która jest godzina. Przetarłem rękami całe ciało, udając mycie i wyszedłem z wody. Tlen był zdecydowanie inny od wody, przeszło mi przez myśl. Gdy wyszedłem, nie byłem mokry, więc ubrałem szybko spodnie i zerknąłem w kierunku Willa i Nica. Kłócili się.
   Nie zastanawiając się zbyt długo, poszedłem w ich kierunku, z gołą klatą, trzymając swój podkoszulek w lewej dłoni.
   
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witam! Myślałam, że nie zdążę napisać tego rozdziału, ale się udało! 
Będzie ich około 15, czy coś takiego, od przyszłego roku (albo jeszcze od tego - zależy od was) ruszam z nową serią, kontynuacją tej.
Każdy rozdział będzie mieć około 1000 słów tylko. 
Nie będzie notek pod kolejnymi rozdziałami, bo nie chcę tracić czasu. Będzie tylko ta informacja:
0 komentarzy - 1 dzień
1 komentarz - 12 godzin
2 komentarze - 6 godzin 
3 komentarze - 3 godziny
4 komentarze - co godzinę
Ona tyczy się każdego rozdziału. Przez godzinę będę sprawdzać (albo co dwie, zależy) ile jest komentarzy i kiedy dodam rozdział. Ale, im więcej komentarzy, tym szybciej mogę go dodać... Jestem kobietą, halo! XD 
Pozdrawiam i życzę Wesołych Świąt <3 

piątek, 18 grudnia 2015

One - Shot #5.8

Kolejna czenść Łan Szota (5)



Po tym zjebanym śnie postanowiłem się przewietrzyć. W domku pachniało dżojntami i nie mogłem oddychać. Nicusia też nigdzie nie widziałem i nie wiedziałem, co mógłbym wogle zrobić...
Postanowiłem pójść nad jezioro dla nudystów. Lecz kiedy zobaczyłem wiszące cycki Annabeth do kolan, zawróciłem z krzykiem, a krzyczałem:
- NIIIIIICO!!! POKAŻ PRĘCIAKA, PRZEŻYŁEM KOSZMAR
Jak z ziemi (dosłownie) wyskoczył Nico. Przytuliłem go i swoim ciężarem, wręcz zmiażdżyłem. Ważne, że czułem jego sisiorka pomiędzy udami.
- JEJKU, JAK JA CIĘ KACE KOTKU - pocałowałem go.
Namiętnie. Przy wszystkich. Naprawdę jestem zjebany.
- A CO TU SIĘ ODPIERDALA?! - krzyknęła Anabycz - ZAKAZ PEDAŁOWANIA!
Poszedłem z Nicusiem do mojego domku. On był taki słodziaśny, kiedy chciał zabić Annabeth.
- Kacete kotku - szepnął, najsłodszym głosem na świecie.
- BARABARABARA RIKITIKITAK JEŚLI CHCESZ SIĘ RUCHAĆ, DAJ MI JAKIŚ ZNAK - krzyknąłem mu do uszka.
Chyba mu zwiędło.
- Jasne, że chcę się ruchać, kochanie. Przecież ja cię kace i ty mnie kace więc czemu nie?
Zaśmiałem się. Ojezu, jak ja go kace. Był ideałem. Chuj, że ideały nie istnieją. On ideałem był i będzie.
Położyłem go na łóżku i przyssałem się do szyi. Byłem niczym pijawka. Pijawka stworzona do zabijania. Zrobiłem mu megga dużą malinkę, wyglądał z nią szekszownie.
- Zajebie cię kiedyś - usłyszałem.
- Też cię kocham.




~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Nie pytajcie, jak powstał ten szot. Ja sama nie wiem xDDD
Ale napisałam go po to, aby o coś poprosić! 
Z boku jest kolejna ankieta (wiem, wiem, jest ich fhuj, ale proszę, abyście każdą wypełnili!) i zależy mi, byście oddali głos. Już, widząc te początkowe głosy, zaczynam przygotowywać się do napisania rozdziałów (a napiszę ich sama nie wiem - dopóki się nie skończy seria).
Jeżeli chodzi o to, co ile będzie się pojawiał rozdział, taki jest plan:
0 komentarzy - 1 dzień
1 komentarz - 12 godzin
2 komentarze - 6 godzin 
3 komentarze - 3 godziny
4 komentarze - co godzinę.
Mam nadzieję, że zrozumieliście. Im więcej będzie komentarzy, tym szybciej pojawi się kolejny rozdział. Maraton rozpocznę 24 grudnia, o godzinie 12.
Pozdrawiam!